wtorek, 3 lutego 2015

Od Vanitasa C.D Marcella

Nie wiedziałem, czy roześmiać się na głos czy może gorzko zapłakać. Z tej bezmocy nawet odwzajemniłem uścisk, chociaż teraz tak bardzo pragnąłem być sam...
- Czyżbym odkrył twoją wrażliwą stronę? - wyszeptał z wyraźnym zadowoleniem, tuląc się do mnie jeszcze mocniej.
Nawet nie wiedziałem, że takową posiadam. Było mi wszystko jedno co się teraz stanie. Przybrałem śmiertelnie obojętny wyraz twarzy, odepchnąłem Marcella od siebie po czym podniosłem się z podłogi.
- Naprawdę chcesz, żebyśmy coś zrobili? Dlaczego tak ci na tym zależy? - zapytałem powracając myślami do jego ostatniego, niedokończonego zdania.
Wiedziałem, że szeroko się uśmiechnął, ale nie spojrzałem na niego. Nawet mając białowłosego za swoimi plecami, w umyśle wciąż tkwił mi obraz tych błękitnych ślepii. Wiedziałem, że nie mogę się w nie popatrzeć bez względu na wszystko. Już po dosłownie sekundzie ponownie poczułem te ciepłe dłonie oplatające mnie w pasie.
- Chcę sprawić, abyś nie mógł beze mnie żyć. - odparł ciepłym głosem i musnął wargami moją skórę.
Westchnąłem w odpowiedzi, unosząc głowę ku górze. To wszystko wykańczało mnie od środka... Nie dość, że nie rozumiałem sam siebie to jeszcze musiałem użerać się z tym bladym napaleńcem. Z drugiej strony to właśnie przytulanie budziło we mnie małe dziecko. Przerażał mnie fakt kim tak naprawde jest Marcell. A może raczej CZYM jest. Praktycznie w ogóle się nie znaliśmy, a on przystawia się do mnie jakbyśmy byli parą od dobrych paru lat. Nie mieściło mi się to w głowie, normalni ludzie tak nie robią. No właśnie... normalni. Byłbym wręcz szaleńcem, uważając, że wszystko z nim w porządku.
Wtedy wpadłem na iście szatański pomysł!
Moją twarz wykrzywił szeroki grymas zadowolenia. Skoro nie mogę zwalczyć szaleństwa tego bladego Rogacza to pokonam go jego własną bronią. Moja psychika i tak była już dostatecznie zniszczona, a ciało powoli odmawiało współpracy. Byłem tak cholernie zmęczony... zrobiłbym wszystko aby przespać się chociaż przez krótką chwilę. Ale Marcepan nie znał takiego słowa jak "sen". Jego ręce zjeżdżały coraz niżej i niżej...
Zamknąłem oczy, wyłączyłem całe trzeźwe, logiczne (a nawet ludzkie) myślenie. Kiedy je otworzyłem, nie czułem już żadnych zahamowań. ŻADNYCH! Byłem teraz niczym laleczka zamknięta w ludzkim ciele. Odwróciłem sie gwałtownie, a potem przygwoździłem Marcella do ściany. Popatrzyłem mu prosto w oczy, uśmiechając się ponuro.
- Przekonajmy się czy uda ci się uczynić mnie swoją własnością. - szepnąłem zmysłowym głosem, by po chwili usłyszeć ten piekielny chichot od którego wariowałem jeszcze bardziej.
Równie dobrze mogłem zacząć swoje osobiste "przedstawienie" tu i teraz, a my skończylibyśmy na ziemi, pieprząc się w tej łazience. Tak szczerze robiłem TO tylko jeden jedyny raz, ale w tym momencie nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Zerżnę go tak mocno, że przez tydzień nie będzie mógł siadać! Ale najpierw... musiałem się czegoś napić. Bez słowa (oh, ależ ja jestem wylewny) opuściłem pomieszczenie, w którym straciłem godzinę nędznego życia i poszedłe do kuchni. Pomyślałem, że skoro już mam ulec temu niższemu o pół głowy ode mnie gnojkowi, to czemu by go trochu nie pomęczyć? Wyciągnąłem z lodówki karton soku (nawet nie wiem jakiego) opróżniłem całą jego zawartość. Przeczesałem włosy lewą ręką, bo do prawej po raz kolejny przykleił się białowłosy. Uśmiechnąłem się do niego złośliwie.
Byłem na wpół przytomny, ale jeszcze nigdy nie czułem się lepiej. Teraz wreszcie miałem okazję, aby lepiej przyjrzeć się swojemu towarzyszowi. Nie byłe wcale takie zły, powiedziałbym nawet, że ma ładną buźkę. Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że ta przebiegła jaszczura całkowicie mną zawładnęła, ale teraz miałem ochotę się z tego śmiać. Może ja rzeczywiście byłem naiwny...
- Vanish... - ten zniecierpliwiony ton małej dziewczynki sprowadził mnie za ziemię. - Ile mam jeszcze czekać?!
W gratisie obrzucił mnie pełnym pożądania spojrzeniem. Czym prędzej zaciągnąłem go do salonu, usiadłem na łóżku i posiadziłem na swoich kolanach. Przybliżył się do mnie tak bardzo, że w chwili obecnej stykaliśmy się czołami, a ja czułem ten szybki oddech łaskoczący mnie po twarzy.


****
Składam pierwszy, skromny pocałunek na jego ciepłych ustach. Marcell niemal natychmiast go odwzajemnia, zachęcając mnie do podjęcia bardziej śmiałych kroków. Czuję jak jego sprawne rączki gładzą mnie po plecach, leniwym tempem zjeżdżając coraz to niżej, aż w końcu spoczywają na moich biodrach. Jego usta są słodkie jak cukierki... całuje i smakuje naprawdę dobrze. Wsuwam dłonie pod materiał jego koszulki, a on uśmiecha się do mnie niewinnie. Wygląda teraz tak niesamowicie pociągająco! Obserwuje jak mój kochanek dwoma sprawnymi ruchami pozbywa się górnej części garderoby, która kończy swój majestatyczny lot gdzieś na drewnianych panelach. Tors chłopaka ociera się zmysłowo o moją klatkę piersiową, a potem delikatnie napiera na moje ciało, prosząc w ten sposób abym osunął się na łóżko. Bez cienia sprzeciwu wykonuję polecenie, ponownie wbijając się w jego miękkie wargi. Nie miałem nic przeciwko chwilowej dominacji Ferr'eo. Mruknąłem niezadowolony, kiedy oderwał się ode mnie i wręcz zaczął pożerać wzrokiem. Patrzył na mnie z podmrużonych powiek, starając się uspokoić oddech. Nieokiełznane szaleństwo znów ogarnia me rozpalone ciało... Uwielbiam wpatrywać się w te ślepia, zwłaszcza, że widziałem w nich coś znacznie więcej poza oślepiająco pięknym błękitem. Drzemała w nich nieokiełznana dzikość, która teraz prosiła o próbę jej oswojenia.
Czuję jak wilgotny język Bladego Demona przesuwa się od mojego obojczyka aż po linię szczęki, kończąc ekscytującą "wycieczkę" w postaci krótkiego całusa. Szybko oplotłem ręce wokół jego szyi, a następnie przyciągnąłem bliżej do siebie.  Ten pocałunek był bardziej czuły i zmysłowy niż pozostałe. Z początku z pozoru niewinne oddawanie pocałunków zamienia się w rozszalały taniec języków. Jeszcze chwila, a zabraknie nam tchu, ale żaden nie ma ochoty oderwać się od tego drugiego. Serce Marcella wybija szaloną melodię ekscytacji i podniecenia, a nie jesteśmy nawet w połowie. Cóż za napaleniec... Hah. Słyszę delikatny głos szepczący mi do ucha parę sprośnych żartów. Uśmiecham się nieznacznie, by po chwili poczuć te ciepłe wargi pieszczące moją skórę na karku. Cały drżę, jęcząc i cicho mrucząc jego imię. Trafił w mój najczulszy punkt... ~~~ Niegrzeczny chłopiec.
Usadawia się jeszcze wygodniej między moimi nogami, kładąc rączki na moim tyłku. Wiedziałem to czego zmierza, sposób w jaki okazywał mi swoje zniecierpliwienie był aż zbyt jasny. Oparłem głowę na jego ramieniu, wlepiając rozmarzony wzrok w głębię ciemnego pokoju. Poczułem przyjemny dreszcz przelatujący przez całe ciało, który bez przerwy powracał z coraz to większą siłą. Byłem na skraju, tak niewiele wystarczyło, aby doprowadzić mnie do istnego szaleństwa. Szybka zamiana miejsc i teraz to ja przejmowałem inicjatywę.
- A teraz spełnię twoje życzenie ~~ <3 - oznajmiłem, chichocząc niczym wygłodniała hiena.
O tak... to było to na co czekał od samego początku gdy tylko mnie zobaczył.
Udowodnię mu, że jestem najlepszy! Po wszystkim nawet nie śmie spojrzeć w kierunku innego faceta! Moje usta ledwo dotykają jego pięknego torsu, a burza czarnych włosów łaskocze jego wrażliwy brzuch, przywołując ciarki na śmiertelnie bladą skórę. Nie patrzę na niego, ale czuję jak się uśmiecha. Tylko i wyłącznie z mojego powodu...
Dochodzę do linii bioder i zatrzymuję się idealnie przy spodniach, które uniemożliwiają mi dalsze poznawanie tego stworzonego przez samego Boga boskiego ciała i zgrabnych bioder.  Szybko rozprawiam się z kłopotliwym odzieniem i zsuwam je powoli aż do linii kolan. Marcepan drży na samą myśl o tym co się wkrótce wydarzy. Patrzę rozbawiony na półnagiego kochanka, który chowa nabrzmiałą z nadmiaru emocji męskość pod cienkim materiałem różowych bokserek. Sama słodycz~~~ <3
W równie sprawnym tempie pozbywam się swojej zbędnej odzieży, zwilżając po kolei palce prawej dłoni.
- Jesteś gotowy? - zapytałem najłagodniejszym tonem, jakim tylko zdołałem.
- Do cholery, Vani! Szybciej!
Nie musiał powtarzać drugi raz. Powoli pozbawiłem chłopaka bokserek i wsunąłem pierwszy palec. Białowłosy wstrzymał oddech, z jego gardła wydobył się głośny jęk, a ciało lekko wygięło się w łuk. Śmiał się, ale wiem, że sprawiło mu to niemały ból. Nie śpieszę się, pozwalam mu się przyzwyczaić. Nie chciałem mu zrobić żadnej krzywdy, a przynajmniej na razie... Po chwili dołączyłem drugi i trzeci. Marcell wzdycha głośno, rozkosz rozsadza jego smukłe ciałko podobnie jak moje.
- Teraz... - wydyszał prawie niedosłyszalnie, ale ja doskonale wszystko słyszałem.
Wszedłem jednym, zdecydowanym ruchem, nie spuszczając wzroku z jego pięknej, zalanej czerwienią twarzy. Zerwał się z łóżka, obejmując mnie w pasie i chowając głowę w moim torsie. Zapomniałem o lubrykancie, a mimo to wszedł głęboko jak w masełko...
Cały się trząsł. Starałem się synchronizować kolejne pchnięcia do rytmu niespokojnego oddechu. Był taki ciasny i ciepły, ale jednocześnie tak niesamowicie wygodny, że nie chciałbym już nigdy z niego wychodzić. W końcu odnalazłem rytm odpowiedni dla nas obu, nadając swoim biodrom tej kociej zwinności. Moje plecy były już totalnie zorane przez paznokcie Marcella wbijającego je w moją skórę z niewiarygodną siłą. Jednak jedynym co teraz czułem było uczucie spełnienia, które niebawem miało nastąpić. Odchyliłem głowę do tyłu, mrucząc słodko niczym mały kotek. Ta magiczna chwila przed dojściem była najlepszą rzeczą na świecie. Nigdy nie sądziłem, że z facetem będzie mi lepiej niż z dziewczyną. Wykonałem ostatnie, mocne pchnięcie tym samym dochodząc w jego wnętrzu. Białowłosy scisnął dłonie w pięści starając się nie krzyczeć.
- Vanitas... - szepnął.
Jego głos drżał, ale był niesamowicie podniecający.


Marcepan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz