sobota, 31 stycznia 2015

Od Ethan'a, C.D Oskara

-Urodziłem się tutaj, w pokoju obok. Mój ojciec był myśliwym, a matka typową panią domu. Ja opiekowałem się zwierzętami, od rana do wieczora kręciłem się gdzieś w stodole, na pastwisku, albo przy kurniku. Tak mijał czas, potem na świat przyszła moja siostra.
-Masz siostrę? - wyrwał się Oskar a ja mimo smutnych oczu uniosłem kącik ust.
-Byliśmy niezłą parką. Często uciekaliśmy, spaliśmy pod drzewami w jaskiniach... Matka uczyła ją opieki nad domem, ojciec mnie jak być dobrym leśniczym i myśliwym. Kiedy matka zachorowała robiliśmy co się tylko dało, codziennie byliśmy u zielarki po zioła i inne lekarstwa, ale jej organizm się wykruszał. Kiedy zmarła ojciec popadł w depresję, zaczął pić i zmarł rok potem. Miałem 18 lat i musiałem zająć się siostrą. Ta pewnego razu pojechała na wycieczkę konną i nie wróciła. Wtedy sprzedałem wszystkie zwierzęta oprócz Aidena... - zapadła cisza. Wstałem i zebrałem naczynia po czym wrzuciłem je do wiadra z wodą i pianą i zacząłem myć.
-Spójrz przez okno, może się już uspokaja?
Oskar?

Od Nivana C.D Michelle

Idę sobie nocą, nikomu nie wadząc, a tu nagle bójka. Pięciu facetów groziło dwóm, a dodatkowo wlazła tam różowo włosa dziewczyna i jakiś typ. Zdzieliłem wszystkich słupami ognia.
- Ej!- warknął większy.
- Cisza!- poparzyłem mu ramię, na co wydarł się na cały głos.- Mam tu ogień i nie zawacham się go użyć!- wrzasnąłem. Tamtych pięciu zamknąłem, otaczając ich ścianami płomieni, a resztę wypuściłem. Podeszła do mnie ta dziewczyna.
- Chciałam się zabawić!
- Och, przepraszam bardzo, że zabrałem Ci tą przyjemność... łamania kości...- wydukałem z uśmiechem na ustach, a po chwili wybuchłem śmiechem. Dziewczyna złapała mnie za szmaty.
- Słuchaj mnie, brałam udział w nielegalnych bójkach, więc zamknij się...
- A ty słuchaj mnie...- nagle odskoczyła machając dłońmi.- Słyszałaś o czymś takim jak pirokineza?- na to pytanie niechętniw pokiwała głową.- No więc uważaj... bo się poparzysz...- zobaczyłem w jej oczach iskierki złości. Odwróciłem się i nagle poczułem ból w boku. Dziewczyna mnie uderzyła. Stworzyłem wokół niej słupy ognia.
- Nie umiesz się bić, prawda?
- Nadrabiam to mocą...- uśmiechnąłem się do niej i usunąłem płomienie. Podparłem biodro dłonią i przekrzywiłem głowę.- Wrodzone, czy nie?
- Niby co?
- Włosy, takie różowiutkie...
- Wrodzone...
- Pasują Ci... ja niestety mam czarne kudły...
- To czemu nie pofarbujesz?
- Przyzwyczaiłem się, a poza tym w błękicie mi nie do twarzy...- uśmiechnąłem się, a ona odwzajemniła gest.- Nivan.
- Michelle...

Michelle?

Od Oskara C.D Clementine

- Już, uspokój się trochę. - zwróciłem się do chłopaka. Przestał się szamotać, ale ciężko oddychał.
- Clem, chodź na chwilę. - wstałem i pociągnąłem za sobą dziewczynę. Wyszliśmy przed drzwi zamykając je wcześniej informując ochroniarza, żeby został z przesłuchiwanym.
- Clementine, nie możesz tak postępować, bo cię można pozwać o znęcanie się psychicznie nad podejrzanym. Zluzuj trochę chłopakowi, bo na razie jeszcze nic nie jest pewne, że to on jest sprawcą. - powiedziałem spokojnie, bo przecież gdybym użył ostrzejszego tonu, to odpowiedziałaby mi jeszcze gorszym.
- Ech, no okej. - westchnęła i przewróciła oczami. Wróciliśmy do Collinsa. Siedział ze spuszczoną głową, a po jego policzkach ciekły łzy. Tym razem ja zacząłem.
- Opowiedz co robiłeś w godzinach dwudziesta trzecia, a druga w nocy.
- Już mówiłem. - burknął. Podniósł na nas wzrok w którym można było dostrzec urazę, nienawiść, ale też i smutek.
- Ale opowiesz jeszcze raz. - splotłem ręce i oparłem się o nie brodą.  - Słuchamy. - dorzuciłem po chwili, gdy wciąż milczał.
- No, okej...Kolega przyszedł do mnie około dwudziestej, zakupiliśmy dzień wcześniej cole i chipsy, ponieważ mieliśmy grać całą noc, ale około północy Grey źle się poczuł i poszedł do domu, więc pograłem jeszcze mniej-więcej pół godziny sam i poszedłem spać.
- Mhm. Czyli nie masz alibi w godzinach dwunasta trzydzieści, a druga w nocy, ponieważ podobno byłeś wtedy sam w domu i spałeś. Dziękujemy ci na razie. - wyprostowałem się. - Możecie go zabrać. Przyprowadźcie Greya Cohana. - rozkazałem, a ochroniarze wyprowadzili Robba  i po chwili przyprowadzili jego kolegę.

Clem?

Od Ethana, C.D Yoni

Uśmiechnąłem się i kuśtykając wyszedłem zza lady.
-Aresie, co cię do mnie przywiało? - spytałem podając dłoń pastorowi, który uczynił to samo.
-Byliśmy na zakupach, a Yoni chciała pooglądać kusze. A tobie, co się  stało? - zapytał wskazując na lewą nogę.
-Widzisz, drobny wypadek przy pracy, nic poważnego. - odparłem drętwo ruszając nogą.
-Nie wygląda to na "nic poważnego". Byłeś u lekarza? Jak to się stało? - drążył mężczyzna. Obróciłem się w stronę sklepu i spojrzałem na Yoni, właśnie zdejmowała z szafki kuszę koloru moro, jedną z najlepszych. Obejrzała ją dokładnie, a kiedy spojrzała na mnie odłożyła na miejsce i wróciła do słabszych modeli. - Ethanie? - wyrwał mnie z myśli mężczyzna.
-A, tak. przepraszam. Nie, nie byłem. Zagoi się... Widzisz, byłem na polowaniu i podczas jednego manewru ześlizgnąłem się  i przytrzasnąłem nogę gałęzią. Na dodatek wbiła mi się strzała... - wskazałem miejsce na nodze - ... o tu.
-Idź do lekarza, mówię ci.
-Postaram się jeszcze w tym tygodniu, ale nie wiem jak będzie. Wizyty najtańsze nie są.
-A właśnie, jak ci idzie? Interes kwitnie?
-Jakoś wiążę koniec z końcem, ale z cudem. Mam kilka zamówień na Bold'y i jedno na poroże, tak to cisza. - wyznałem pastorowi, kiedy podeszła Yoni.
-Cholernie drogo w tym twoim sklepie, Carter. - powiedziała oburzona.
-I co, kupujesz coś Yoni? - zapytał Ares starając się zatrzymać lawinę ktytyki, jaka właśnie miała na mnie spaść.

Yoni?

Od Johna C.D Vanessy

Spojrzałem na nią surowym wzrokiem.
- Mam nadzieję, że tego nie powtórzysz. - powiedziałem.
Wstałem z chodnika. Wziąłem Vanessę na ręce i zacząłem iść w stronę domu. Obok mnie szedł Nivan z Fiammą na rękach. Patrzyłem przed siebie a czasem zerkałem na Van.
*
Kiedy doszliśmy do domu, Nivan od-kluczył drzwi. Wszedłem z siostrą. Postawiłem ją na ziemię. Zamknąłem za sobą drzwi i je zakluczyłem. Zdjąłem buty i podszedłem do Nivan'a. Podał mi Fiammę.
- Nie masz jego klatki? - spytałem.
Vanessa pokręciła przecząco głową. Westchnąłem cicho.
- Może mam gdzieś jego klatkę starą. - mruknąłem.
Podałem pupila siostrze i poszedłem do swojego pokoju. Na szafie coś stało. Sięgnąłem po to ręką i włala! O to klatka. Trzeba ją tylko wyczyścić i dać dla Fiammy. Wyszedłem z pokoju. Poszedłem do łazienki i opłukałem klatkę. Wytarłem ją i wyszedłem z łazienki. Zaniosłem do pokoju Van. Postawiłem koło łóżka i zawołałem siostrę.

Vanessa?

piątek, 30 stycznia 2015

Od Vanessy C.D Johna

Siedziałam pod jakimś drzewem. Zasłoniłam twarz rękoma i zaczęłam płakać. Fiamma był ciężko ranny i nieprzytomny. Po chwili wstałam, wzięłam ptaka na ręcę i zaczęłam iść w stronę przeciwną od naszego domu, to znaczy od domu John'a. Nagle zobaczyłam w bocznej uliczce mojego brata i Nivan'a. John siedział z twarzą schowają kolanach, a czarnowłosy stał przed nim.
- Znajdziemy ją...- a więc jednak mnie szukają. Schowałam się za budynkiem i słuchałam dalej ich konwersacji.
- Ona uciekła, nie wiemy gdzie jest...- głos brata łamał się.
- John...
- Nie ma jej! I to przez nas!- nagle wrzasnął. Moje łzy zaczęły skapywać na chodnik i częściowo na Fiammę. Zaczęłam biec, nie do John'a tylko dalej, dalej, jak najdalej! Usłyszałam z tyłu dudniące kroki, które przyśpieszały tempą. To... to Nivan, jego glany. Złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.
- Van...
- Puść!
- Daj spokój! Rodzice pojechali! Zostajesz... zostajesz z John'em, pomożemy Fiammie, chodź...- mówił to spokojnie i powoli. Staliśmy tak chwilę, a po 6 minutach pokiwałam głową. Poszliśmy do mojego brata. Dalej siedział na chodniku. Nivan wziął ode mnie ptaka, a ja podeszłam do John'a. Położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Nivan, zostaw mnie...
- Jaki Nivan? On trzyma Fiammę...
- Van...- podniósł głowę.
- Przepraszam...- wyszeptałam, a on mnie przytulił.- Zrozum, tata on...
- Skrzywdził Twojego najlepszego przyjaciela i Ciebie... nie ma ich, pojechali...
- Wyrzuciłeś ich?
- Tak...
- To dobrze...- uśmiechnęłam się, a John zaśmiał gardłowo.
- Nigdy więcej...- odsunął mnie i spojrzał surowo.
- No nie wiem, znasz mnie...

John?

Od Blanci C.D Victorii

- Posłuszny – odparła Caroline beznamiętnie – Mój puchacz też się słucha. Gorzej z koniostworem siostry…
Spiorunowałam Car wzrokiem. Nie znosiła Ronniego, właściwie nie wiem czemu. Obrażała go i nie pasowało jej nic co było z nim związane.
- Słucha się – broniłam konia – Tylko nie ciebie, ciebie nie lubi i się boi.
Tym razem to Car odesłała mi spojrzenie pełne złości i gniewu, ale nie odezwała się. Przy obcych zachowywała się jeszcze gorzej niż w samotności. Nieswojo, nerwowo, ale jednocześnie pewnie, jakby kierowała całą sytuacją. Nie umiała być wesoła, nie wierzyła w miłość i szczęśliwe zakończenia, to było tak męczące.
- Może nam coś o sobie opowiesz? – zmieniłam temat na weselszy i na pewno odpowiedniejszy na daną chwilę. Właśnie wprowadziłam do domu obcą kobietę, która równie dobrze za pięć minut może poderżnąć nam gardła. Jednak to rozumowanie w stylu mojej siostry – ja zaufałam Vicki jak tylko ją zobaczyłam.
- Nie bardzo wiem co. Moja matka nie żyje, mam brata Oskara, mój ojciec jest stary i trochę schorowany, ale dość dobrze się trzyma. Mieszkam w mieście. To chyba tyle informacji, jakie mogę wam o sobie udzielić. A, no i mam dziewiętnaście lat.
- Najważniejsze już wiemy – zaśmiała się cicho Caroline. Każde parsknięcie było dobrym znakiem, także cieszyłam się z tego.
- A wy? Siedzę u was w domu  i nic o was nie wiem.
- Wiesz już gdzie mieszkamy – zasugerowałam – Ja mam siedemnaście wiosenek za sobą, a Car już dwadzieścia trzy! Rodzice zginęli, zabici przez potwora dawno temu… - ściszyłam głos.
- Przykro mi – szepnęła Vicki łapiąc w dłonie filiżankę – Domyślam się, że was bronili, więc musieli was naprawdę mocno kochać. Nie wszyscy rodzice są zdolni do takich poświęceń.
- Kochali – zastąpiła mnie siostra widząc, że do oczu napływają mi łzy – Jestem tego pewna.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Caroline zazdrościłam jednego – tego, że potrafi być twarda w najtrudniejszych momentach, kiedy ja rozklejałam się przy każdej możliwej okazji. Pozwoliłam trzem słonym łzom aby skapnęły z oczu i szybko podniosłam się z kanapy.
- Przygotowałam z uzbieranych niedawno jagód dobry mus owocowy, dodałam też trochę malin. Myślę, że ci posmakuje, Vick. Caroline ma uczulenie na maliny – zaśmiałam się, a na policzkach siostry wyskoczyły delikatne rumieńce, zupełnie bez powodu – Już niosę ci półmisek na próbę! Jak uznasz, że jest godny twoich kubków smakowych, spakuję ci trochę do domu – uśmiechnęłam się promiennie i zniknęłam w kuchni.

Victoria?.

Od Johna C.D Vanessy

Nim się zorientowałem Vanessy nie było, zniknęła, uciekła. Wstałem.
- Wy.pierdalaj! - warknąłem.
Złapałem go za szma.ty i wyciągnąłem z domu. Kiedy otworzyłem drzwi wypchnąłem go.
- Nie wracaj tu!
Jakby nigdy nic odszedł, matka wyszła zaraz za nim a ja założyłem buty i wyszedłem z domu.
- John... - usłyszałem głos Nivan'a.
- Co? - spytałem i odwróciłem się w jego stronę.
- Ona uciekła...- szepnął.
Pokiwałem głową.
- Nie zostawię jej od tak na życzenie. To moja siostra. - powiedziałem.
Odwróciłem się do niego plecami. Usłyszałem zamykanie drzwi i zakluczanie ich. A po chwili poczułem czyjąś dłoń splatającą nasze palce. Spojrzałem na Nivan'a. Posłałem mu lekki, ale wymuszony uśmiech.
- Chodź. Trzeba ją jak najszybciej znaleźć. - powiedziałem przyśpieszając kroku.
Chłopak szedł ze mną równo...
*
Szukaliśmy jej w całym mieście, prawie w całym. Miałem już najgorsze myśli, że już nie ma Van w mieście. Może tylko się schowała, ale... Nie ona uciekła. Ale gdzie? Zatrzymałem się i usiadłem na ziemi, podkuliłem kolana i schowałem w nich twarz.

Vanessa?

Od Vanessy C.D Johna

- Ona jedzie z nami!- warknął ojciec.- Nie zostawie mojej córki z kimś kto co drugie słowo wy.kurwia i dodatkowo jest striptizerem w klubach nocnych!
- Skąd ty...- John był zdziwiony. Ale nie tak jak ja. Odsunęłam się od niego.
- A dodatkowo jest gejem...
- Nie jestem gejem...- warknął zaciskając pięści.
- A kto tu niby przed chwilą był?! Twój przydupas!
- Zamknij się i wypie.rdalaj z mojego domu do chol.ery jasnej!
- Vanessa jedziesz z nami czy zostajesz z tym... z tym czymś!- zabolało mnie... to było obrażenie John'a. Cofnęłam się i zamknęłam oczy, ale po chwili podeszłam do rodziców...- Chociaż jedna mądra...- ojciec był ucieszony, odwróciłam głowę i spojrzałam na John'a. Patrzył na mnie zawiedziony. Ponownie przeniosłam wzrok na ojca.
- Nienawidzę Cię gnoju...- powiedziałam jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Usłyszałam świst wciąganego powietrza, a po chwili poczułam pieczenie i ból policzka. Wylądowałam na podłodze.
- Ty mała gówniaro!- wrzasnął, a ja złapałam się za uderzoną część twarzy.
- Van!- John przy mnie ukucnął i dotknął mojego, czerwonego zapewne, policzka.
- Boże, jak możesz bić nasze dziecko!- matka mówiła uniesionym głosem.
- Zjeżdżaj głupie ptaszysko!- ojciec zaczął odganiać Fiammę, który go dziobał i nagle jego też uderzył. Biedny ptak walnął o ścianę i spadł na podłogę.
- Fiamma!- pisnęłam i skoczyłam do ptaka. Wzięłam go na ręce i wybiegłam z pokoju. John i rodzice kłócili się, słyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Założyłam buty i podeszłam do wyjściowych drzwi.
- Van?- usłyszałam z tyłu głos Nivan'a. Spojrzałam na niego zapłakana.- Vani...
- Oni wszyscy są idiotami...
- Nie mów, że...
- Uciekam... nie zatrzymacie mnie...
- Van!- Nivan krzyknął, ale ja byłam już na dworze i biegłam przed siebie. Czułam w oczach łzy. Fiamma krwawił. Ja też, ale w środku. Skrzywdził mnie i mojego najlepszego przyjaciela... przed siebie, jak najdalej, uciekaj...

John?

Od Johna C.D Nivana

Uciekli a ja zostałem w tym sklepie. Zabić ich. Tylko taki z nich by był pożytek. Spojrzałem dookoła. Wywróciłem oczami. Przyleciała jakaś kobieta chciała wrzasnąć, ale spojrzała na mnie i się zarumieniła. To ta co wtedy było przed klubem, że kazała się Nivan'owi odczepić. Heh. Dobre wspomnienia.
- Posprzątaj a ja idę zrobić dalsze zakupy. - i jakby nigdy nic ją wyminąłem.
Kupiłem potrzebne produkty, poszedłem do kasy i zapłaciłem za nie...
*
Wróciłem do domu. Nivan i Vanessa siedzieli na kanapie i się chichrali. Spojrzałem na nich przelotnym spojrzeniem. Z kim ja żyję? Westchnąłem ciężko i zaniosłem zakupy do kuchni. Rozpakowałem torbę i odłożyłem produkty na swoje miejsce. Poszedłem na hol, zdjąłem buty i kurtkę, po czym poszedłem do salonu.
- Idę do pracy. - powiedziałem z idiotycznym uśmiechem.
- Musisz? - spytał Nivan robiąc smutną minę.
Pokiwałem głową.
- Wolne się skończyło. - powiedziałem i się odwróciłem.
Poszedłem do swojego pokoju, z szafy wyjąłem torbę spakowałem do nie strój i ręcznik po czym wyszedłem z pokoju.

Nivan?

Od Johna C.D Vanessy

Spojrzałem na Vanessę.
- Nie musisz przepraszać. - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
Młoda odwzajemniła gest, a ja wstałem z ławki.
- Gdzie idziesz?
- Do domu. - odparłem.
Wstała od razu po mnie. Trochę mnie to zmartwiło, że tak się wprowadziła od tak. Znaczy mi to nie przeszkadza, ale co rodzice na to? Będą problemy z nimi.
*
Doszliśmy do domu, otworzyłem drzwi, o dziwo były otwarte. W środku siedział Nivan, a tuż obok niego siedzieli moi i Vanessy rodzice. Piękne, po prostu k*rwa pięknie. Spojrzałem na chłopaka. Wstał i podszedł do mnie.
- John, Vanessa musimy porozmawiać. - powiedział stanowczym głosem ojciec.
- Lepiej żebyś poszedł do mojej sypialni. - mruknąłem do ucha Nivan'a.
On z uśmiechem na twarzy tam poszedł. Została nasza czwórka, czyli matka, ojciec, ja i Vanessa.
- Czego chcecie? - spytałem obojętnym głosem.
- Przyjechaliśmy po twoją siostrę. - powiedziała matka.
Uniosłem jedną brew do góry i się kpiąco zaśmiałem. Pokręciłem głową.
- Robisz z siebie taką idiot.kę czy naprawdę nią jesteś? - spytałem.
Od razu ten jej wrogi wzrok na sobie. Jakoś nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. W końcu mam już ją gdzieś. Nie może mi nic gadać, bo jestem dorosły.
- Vanessa zostaje u mnie. - powiedziałem.
Ojciec poderwał się z kanapy. Spojrzałem na niego obojętnym wzrokiem.
- Odezwał się kochający braciszek? - spytał obojętnym głosem.
- Odezwał się ojciec alkoholik, który chodzi na dzi*ki wieczorami, kiedy myśli że wszyscy śpią. - odparłem z uśmiechem na mordzie.
Usłyszałem cichy śmiech Nivan'a. Czyli ogląda coś w moim telefonie, tak znowu mi go zabrał albo podsłuchuje naszej rozmowy. Wywróciłem oczami a na moje usta wszedł niewinny uśmieszek.
- Lepiej bym ją wychował niż ty sam swoje dzieci, chociaż dla mnie to ty ojcem nie jesteś. - powiedziałem.
Patrzył na mnie, jego oczy wyglądały jakby zaraz miały wypaść. Zaśmiałem się w duchu. Aaron wiedział jaki jest ojciec i Aleksa też. Może Van też? Dobra nie wiem. Nie czas na przemyślenia.
- Ona ku*wa zostaje ze mną, nie jedzie do "domu" - zrobiłem w powietrzu cudzysłów i mówiłem dalej. - Więc się lepiej zamknij i wypieprzaj stąd razem z matką - z każdą chwilą czułem jak ciśnienie mi rośnie i unosiłem coraz bardziej swój ton.
Wziąłem głęboki wdech.
- Teraz decyzja należy do Ciebie Van. Zostajesz czy wolisz z nimi jechać? - spytałem.

Vanessa?

Od Jennifer C.D Emily

Byłam mocno zaniepokojona o Sky. Ale obejrzałam ją i nic jej nie było.Ale zauważyłam coś innego.Dziewczyna miała na szyi taki naszyjnik:
Modowy naszyjnik serce srebro 925 pokryte 24k złotem pozłacany serduszko grawer Kraków
Skądś go znałam.I nagle mi się przypomniało.Przypomniała mi się moja matka i właśnie ten naszyjnik.Miała identyczny kiedy ostatni raz go widziała.Odsunęłam się od Sky i podeszłam do Emily.
-Skąd go masz?-zapytałam wskazując na naszyjnik.

Emily?

Od Emily C.D Jennifer

Dziewczynka nie była głupia wiedziała kiedy spasować. Kazałam jej podejść bliżej. Miałam większą pewność, że nic mi nie zrobi. Nie ufałam jej. Za plecami usłyszałam warknięcie. Ruchem dłoni uspokoiłam psa.
Zaśmiałam się widząc jej niezadowoloną minę.
-Sprawdziłaś co z Sky? - Zapytałam. Jej oczy zrobiły się wielkie. Obróciła się szybko i doskoczyła do swojego zwierzaka. Zaczęła go uważnie przeglądać. Nie leciała z niego krew. Miał tylko miejscami wygryzioną sierść.
-Będzie żył? - Zachichotałam.
-A Twój? - Warknęła wściekła widząc ubytki jego futerka.
Kucnęłam przy psie. Obejrzałam go. Miał tylko delikatne zadrapania na łapach.
-Też. - Poklepałam go po łbie.

Jennifer?

Od Jennifer C.D Emily

Trochę się  wystraszyłam widząc płonącą rękę dziewczyny.Schowałam łuk. Emily uśmiechnęła się.
-Grzeczna dziewczynka.A teraz podejdź!-rozkazała.
Zawahałam się.Jednak podeszłam do niej.
-Co?-zapytałam zaczepnym tonem.
Emily zaśmiała się i odparła:

Emily? Najdłuższe opko świataXD

Od Marcella C.D Vanitasa

Siedział tam i siedział. Myślał,że nie zauważyłem, iż zostawił mnie a potem poszedł sobie do łazienki. Leżałem jak głupi, myśląc, że wróci. No i na marne, ponieważ nie wrócił. Jęknąłem samdo siebie, niezadowolony z tego, że muszę opuszczać moje ciepłe miejsce. Wychodząc z pokoju już miałem na twarzy wymalowany pełen pożądania uśmieszek. Szedłem powoli coraz bardziej zbliżając się do łazienki, mój uśmieszek poszerzał się z każdą sekundą. Oparłem się o drzwi i zapukałem bardzo łagodnie.
- Vanitas co ty tam robisz?- zapytałem a raczej jęknąłem przez drzwi. Nie usłyszałem odpowiedzi.
- Jeżeli robisz sobie dobrze to przestań, bo ja tu od tego jestem - zamruczałem ocierając dłonią o powierzchnię drzwi - Otwórz -zamruczałem nieco bardziej pociągająco, znów cisza. Głucha, okropna cisza. Najgorsze co mogło być.
- To w takim razie wchodzę, ale jak zobaczę cię jakiegoś roznegliżowanego - przerwałem i naparłem na drzwi, otworzyłem je i to co od razu zobaczyłem zdziwiło mnie strasznie. Klęknąłem przy nim i podniosłem mu głowę za podbródek.
- Wyglądasz jakbyś wziął jakieś prochy - mruknąłem zatroskany - A wierz mi, ja się znam na rzeczy - nawiązałem do mojego pobytu w szpitalu, ohh jakie to straszne miejsce. Zadrżałem na samą myśl o nim, ale nie przestałem trzymać Vanisha za podbródek. Przekręciłem główkę w prawo, a potem w lewo przyglądając się mu.
- Przecież nic nie zrobiłeś - westchnąłem, zupełnie jakbym wyczytał jego myśli. Tak w ogóle to nie widziałem żadnego ducha ostatnio.. Uśmiechnąłem się do siebie, lecz po chwili znów zmieniłem mą maskę na nieco bardziej zatroskaną.
- Vanitas.. - zacząłem bardzo łagodnym tonem - Spokojnie... Przecież my nic nie zrobiliśmy, normalnie jakbyś się przestraszył. Bez przesady, wiem, że wyglądamjak synalek..- urwałem w połowie zdania i przytuliłem go mocno do siebie. Marczyny instynkt mi się chyba włączył. Hah.

Vanitas?

czwartek, 29 stycznia 2015

Od Vanessy C.D Johna

- Z tobą?
- No... wiesz ostatnio wyszedł ten nowy film...
- Ty... ty chcesz iść ze mną do kina?!- podparłam się na łokciach.
- No...
- Jasne!- zerwałam się i wręcz na niego skoczyłam. Objęłam go nogami w talii i zarzuciłam ręce na szyję.
- Van...
- Cicho...
- Ee... to chcesz iść? Bo seans jest za pół godziny.
- Yhm...- zeszłam z niego i poszliśmy się ubrać. Poszliśmy do kina, a John kupił mi największy popcorn i colę. Kiedy komedia, bo była to komedia, się skończyła wyszliśmy roześmiani.- Dziękuję John...
- No... jestem starszym bratem...
- Najlepszym...- przytuliłam się do niego.
- Wiem...
- I dobrze...- poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce.- John...
- Tak?
- Przepraszam, że... że się wprowadziłam, tak niespodziewanie... i przepraszam, że po prostu się wprosiłam...

John?

Od Nivana C.D Johna

- Ja też chcę!- nagle krzyknęła Van. Westchnąłem cicho, ubraliśmy się i wyszliśmy. Po drodze mijaliśmy kobiety, które wzdychały na widok chłopaka, który obejmował małą dziewczynkę, tak John ją przytulał. Doszliśmy do sklepu.
- Dobra, ja idę na mięsny...
- Ja zostanę z Nivem!- pisnęła Van.
- Ok...- John nam pomachał i poszedł.
- To co?
- Robimy wyścig na wózki?- ukucnąłem przy dziewczynce...
- Nie masz ze mną szans, emerycie...- uśmiechnęła się wrednie.
- Nie jestem tego taki pewien... raz...
- Dwa...
- Trzy!- krzyknęliśmy w tym samym momencie i pobiegliśmy po wózki.
- Kto pierwszy w dziale z chemią, ten wygrywa!- Vanessa wskoczyła na wózek i zaczęła jechać, a ja za nią. Odepchnąłem się mocniej nogą i wyprzedziłem ją. Skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy w dział... mięsny... i co? Oczywiście wjechaliśmy w John'a.
- Nivan! Vanessa!- wrzasnął wstając i podnosząc wózek.
- Heh... na pocieszenie mogę powiedzieć, że Van wjechała w półkę i się przewróciła...
- Vanessa!
- Zwiewamy!- przerzuciłem ją przez ramię i wybiegłem ze sklepu, a ona zaczęła się śmiać.
- Uciekamy!- pisnęła. Pobiegliśmy do domu John'a.
- Ty wiesz, że on nas zabije?
- Wiem... a czy wiesz, że rozlałam kilka płynów?
- A ty wiesz, że ja rozsypałem trzy paczki płatków?

John?

Od Kaela C.D Leah

Nie pamiętam nic z wczorajszego wieczoru. Jedynie jedno imię Michael. Kim jest to ja nie wiem , a tym bardziej czemu pamiętam to imię . Cóż musieliśmy o czym rozmawiać , nieważne .Spaliśmy przytuleni do siebie , w sumie ja leżałem a Lea jak kleszcz przytulona do mnie . Spojrzałem na zegarek . Wskazówka pokazywała godzinę 12 . Muszę zadzwonić do szefa i wziąć urlop na żądanie , bo z takim bólem głowy to nie będę efektywnie pracować .Próbowałem wstać , tak by jej nie obudzić . Tak słodko spała . Poszedłem na placach do łazienki i wykąpałem się . Po 20 min wyszedłem już ubrany i ogarnięty . Głowa bolała , ale już nie tak mocno.
- Kac morderca nie ma serca - mruknąłem sam do siebie .
Wszedłem do salonu , usiadłem na kanapie oglądając telewizję . Czekałem aż wstanie Leah. Oglądałem telewizje i cały czas myślałem kto to jest ten Michael . Za Chiny nie mogę sobie przypomnieć , może Leah bedzie wiedziała .
Ok 13 wstała księżniczka , ledwo stała na nogach . Weszła do salonu , podbiegła do mnie i pocałowała w usta .
- Witaj słońce! - uśmiechnęła się .
- Cześć - spojrzałem jej prosto w oczy z uśmiechem.
- Zjesz coś? - zapytałem. - Jakieś życzenia.
- Naleśniki bym zjadła - zamamrotała pod nosem .
Poszedłem do kuchni , przygotowałem ciasto i zacząłem je smażyć . Krzyknąłem do Leah :
- Cały czas jedno imię siedzi mi w głowie . Kto to jest Michael?
Nie uzskałem odopwiedzi . Po kilku minutach z naleśnikami i uśmiechem wszedłem do pokoju gdzie była dziewczyna .Trochę się zdziwiłem , bo zobaczyłem siedzącą na kanapie skuloną Leah. Płakała , wręcz ryczała i się cała trzęsła . Postawiłem na stole naleśniki i usiadłem obok. Chciałem się przytulić ,ale odepchnęła mnie .

Leah?(czo się porobiło)

Od Nelcy C.D Setha

Uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Kątem oka widziałam, że na zewnątrz robi się późne popołudnie. Spojrzałam na niego z błyskiem w oku.
-Pijesz? - Wypaliłam  znienacka.
-Słucham?
-Pijesz? Alkohol, a raczej drinki. - Podniosłam się i podeszłam do barku który stał obok kanapy po stronie chłopaka. Otworzyłam go i światło dzienne ujrzała niemała kolekcja przeróżnych trunków. Seth gwizdnął na ich widok.
-Piłeś kiedyś Red Royal? - Zaczęłam przeglądać zawartość.
-Chyba nie. - Odparł niepewnie.
-To dobrze. - Uśmiechnęłam się. - Chcesz się nauczyć?
-W sumie mogę.
Złapałam butelkę z Whisky  i ruszyłam do kuchni. Tam postawiłam butelkę na stole. Wyjęłam dwa kieliszki. Z lodówki wyjęłam amaretto. Szybko objaśniłam co to jest.
Whisky zalałam 3/4 kieliszka a resztę zapełniłam amaretto. Podałam mężczyźnie jeden drink a sobie wzięłam drugiego.
-Za spotkanie. - Uśmiechnęliśmy się i wypiliśmy. Trunek był wyjątkowo mocny.
-Smakował? - Zapytałam. - Chcesz to bez problemu mogę nauczyć Cię czegoś bardziej wyszukanego. Hmm... Może Gin Fizz albo Gin Daisy? - Zachichotałam widząc zdziwienie na jego twarzy gdy mówiłam te nazwy.
-Muszą być tak skomplikowane?
-Są łatwiejsze lecz o wiele głupsze.
-Na przykład?
-Słony Pies.
Oboje zaczęliśmy się śmiać.

Seth?

Od Michelle

Obudziłam się w środku nocy przez gwałtowny dzwonek telefonu, którego zapomniałam wyłączyć. Wstałam z sofy i przetarłam dłońmi oczy, a następnie chwyciłam gumkę leżącą na pobliskiej szafce i związałam Włosy w wysoką kitę. W sumie, usunęłam przy pracy, więc ubrania wciąż miałam na sobie. Wzięłam telefon, słuchawki, mój scyzoryk, z którym się nigdy nie rozstaje oraz kilka drobniaków. Zarzuciłam bluzę na ramiona, a następnie trzasnęłam drzwiami, zamknęłam je po chwili kluczykiem. Wyszłam z budynku i rozejrzałam się po ulicy. Była praktycznie pusta. Słyszałam tylko kilka śmiechów i rozmów. Jednak wiadomo, że należały one do osób, które praktycznie błagają o jakieś kłopoty. Prychnęłam, wkładając ręce do kieszeni bluzy i ziewnęłam.
Rozejrzałam się na lewo i na prawo, a następnie przebiegłam na drugą stronę ulicy.
-„Pójdę do centrum, może być zabawnie o pierwszej w nocy” – Pomyślałam i jakoś ciało automatycznie skręciło w pierwszą, małą uliczkę. Skoczyłam przez drobny płot i skupiłam się na drodze. Szłam przez ulice miasta powolnym krokiem i założyłam kaptur ciepłej, czarnej bluzy, gdy zaczął mocniej padać deszcz. Materiał zasłaniał mi widoczność, jednak nie interesowało mnie to za bardzo. Przez tą całą wilgoć kręciły mi się włosy, a tego najbardziej nie lubiłam. Jęczę pod nosem i wyjmuję z lewej kieszeni spodnie słuchawki, które podłączam do swojego telefonu i puszczam piosenkę, która pochodzi z dawnych lat „We are” zespołu Thousand Foot Krutch.
Skupiona na tekście i nuceniu pod nosem mijałam już ludzi, w końcu nawet o takiej godzinie w centrum było pełno osób. Niektórzy upici, nieprzytomni, niektórzy świadomi. Zaczęłam gwizdać, a następnie dostrzegłam w malutkiej wąskiej uliczce grupę ludzi. Już z oddali było słychać głośną kłótnię. Wyjęłam dłonie z kieszeni, zacisnęłam je w pięści i nim zdążyłam załapać o co chodzi uderzyłam kręgosłup dużego mężczyznę, który schylał się do jakiejś dużo niższej postaci. Zgiął się i zawył. Odwrócił się pełen gniewu w oczach. Cały drżał, jednak przypuszczam, że nie ze strachu, a raczej z podekscytowania. Warknął na mnie donośnym głosem, a następnie i schylił się nade mną. Przeklął mi prosto w twarz. Na początku raz, później drugi, trzeci i czwarty. Skrzywiłam się i uderzyłam go w policzek, tym razem z otwartej dłoni. Z objęć innego kolesia wyrwał się jakiś chłopak i pociągnął mnie za rękaw w idealnym momencie. Uchronił mnie przed gniewem mężczyzny.
Chłopak był blondynem o wiotkich ramionach. Był naprawdę mały, mniejszy ode mnie. Miał na sobie tylko kurtkę i zwykłe jeansowe spodnie. Gdy tylko wyrwaliśmy się z małej uliczki i skręciliśmy w inną – główną ulicę, puścił mnie i nisko się ukłonił. Dostrzegłam, że krwawi z wargi. Puściłam mu oczko, a następnie ruszyłam dalej przed siebie. Schowałam słuchawki i zerknęłam na zegarek.
Oblizałam zmarznięte usta, a następnie wystrzeliłam palce, ponieważ od dawna kocham dźwięk ich strzelania. Rozglądałam się na około i dostrzegałam bójkę. Tym razem nie było tak miło jak wcześniej. Oprawcami było około pięciu dobrze zbudowanych, widać wspaniale walczących mężczyzn średniego wzrostu, a ich ofiarami było dwóch, również młodych chłopaków. Dużo osób oglądało bitwę, jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby ich zatrzymać. Dobra okazja, by ponownie przypomnieć stare lata z gangów, jednak gdy tylko wyrwałam się na przód tłumu, a następnie wyszłam z okręgu i stanęłam za chłopakami okładającymi innych. Ktoś pociągnął mnie jednak gwałtownie do tyłu.
- Lepiej nie próbuj, bo to nie są jacyś słabeusze – Powiedziała nieznajoma postać. – Chyba, że umiesz walczyć, pomogę w takim razie. – Osoba uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała.

Nivan?

Od Seth'a CD Nelcy

-Ciekawe.-mruknąłem z uśmiechem. Posłodziłem moją kawę i upiłem łyka.-Masz może jeszcze jakieś pasje?-spytałem.
-Motocykle i samochody.-odparła.
-Masz może jakiś jednoślad?
-Yamahę R6.-odparła dumnie.
-Miałem kiedyś taką, ale przesiadłem się na Hondę CBR1000RR. Chociaż nie mam jej tu, jest aktualnie w Californii.-Powiedziałem, a Nel pytająco podniosła brwi.-Mieszkałem tam wcześniej.-wytłumaczyłem.-Nie tachałem tu wszystkiego, ale jest zakonserowowana jak należy, jest w schowku. Płacę przelewem, więc nie obejrzę w TV, jak ją licytują.-zaśmiałem się.-Kiedyś po nią pojadę.-westchnałem.-Ale teraz nie mam czasu...
Nelcy? Brak weny :<

Od Vanitasa C.D Marcella

Czułem jak gorąco rozpiera moje ciało, ale poza tym jedynie wielką pustkę. Marcell powoli zasypiał wtulony w moje ramię, a ja leżąc nieruchomo starałem się przypomnieć sobie co się właściwie wydarzyło.
Prawie niczego nie pamiętałem...
Ta chwila gdzieś mi umknęła, zupełnie jakby ktoś dopiero teraz wybudził mnie z dziwnego transu. Nic nie mowiąc, podniosłem się pośpiesznie z łóżka i podreptałem do łazienki. Oparłem ręcę o umywalkę i spojrzałem w lustro. Widziałem bezradnego, zagubionego chłopaka z wypiekami na policzkach i twarzą zbitego przez właściciela psa. Moje oczy zaszkliły się od tysięcy łez, chociaż na żaden płacz mi się nie zbierało. Odkręciłem wodę i przemyłem nią zawstydzone oblicze.
Nic nie pomogło...
Walnąłem pięścią o lustrzaną pokrywę, ale nie na tyle mocno, aby ją rozbić. Warknąłem z wściekłości, zaciskając zęby. Następnie osunąłem się na podłogę i schowałem twarz w dłoniach. Czułem się jak nastoletnie dziewczynka co straciła dziewictwo wraz ze swoim ukochanym, a po wszystkim uznała, że nie była na to psychicznie gotowa. Nie mogłem się uspokoić... Wciąż byłem lekko otumaniony oraz ogłupiały przez to ci się stało. Mimo, że siedziałem w totalnym bezruchu niczym sparaliżowany to i tak wewnątrz nieprawdopodobnie się trząsłem. Siedziałem w tej łazience z dobrą godzinę nim usłyszałem ciche kroki zmierzające w moim kierunku.

Adonisku? xd

Od Olivii CD Lionell'a

Obudziłam się. Po moich policzkach płynęły łzy, cała się trzęsłam. Dawno nie miałam tego snu. Bardzo dawno. Poczułam, że ktoś głaszcze mnie po ramieniu.
-Olivia..-usłyszałam.-Nie bój się.-To był Lion. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się przyjaźnie.
-Wszystko dobrze?-spytał. Podniosłam się i usiadłam. Nie odzywałam się, tylko patrzyłam na niego. Wyciągnął rękę i otarł moje łzy.
-Jak myślisz? Jak mogę się teraz czuć?-spytałam, a z moich oczu nadal leciały łzy. Wtedy Lion zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Usiadł obok mnie i przytulił. Mocno, tak, jak przytula się ukochaną osobę. Przez chwilę zabrakło mi tchu.
-Co Ty... robisz?-wykrztusiłam. Puścił mnie i spojrzał mi w oczy.
-Olivia... Powiedz mi. Proszę.
-Dlaczego? Dlaczego chcesz to wiedzieć? To jest moje życie i moja sprawa. Nie Twoja.
-A jeśli to też moja sprawa?
-To nie jest Twoja sprawa.-powiedziałam twardo.
-To jest moja sprawa. Uratowałem Cię i chcę wiedzieć, o co chodziło tamtemu... Facetowi.-odparł. Milczałam. W końcu spojrzałam na niego. Ale moje spojrzenie było nieobecne.
-Trzy lata temu poznałam wspaniałego chłopaka. Miał na imię Jacob. Był ode mnie starszy, ale bardzo go kochałam. Miałam wrażenie, że on mnie też.-Łzy napłynęły mi do oczu i zaczęły płynąć po policzkach.-Któregoś dnia, gdy nocowałam u niego przyszedł jego przyjaciel, który przyjechał z daleka. Jacob wyszedł do sklepu. Nie wracał bardzo długo.-mój głos zaczął się trząść, a dłonie zacisnęły się w pięści.-Ten jego przyjaciel chciał mnie zgwałcić. Uciekłam. Zamknęłam się w domu i zadzwoniłam do mojego chłopaka. Powiedziałam mu wszystko. A on zaczął się śmiać. Śmiał się ze mnie. Powiedział, że jestem głupią dz*wką, szmatą. Powiedział, że tamten człowiek mnie od niego kupił. I, że szkoda, że uciekłam, bo odwiedzałby mnie. W burdelu.-zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Było mi głupio, że spowiadam się komuś, kogo ledwie co znam. No i, ze w ogóle komuś o tym mówię. Spojrzałam na Liona. Nie wiedziałam, co czuje, ale wyraz jego oczu mówił, że aż się w nim gotuje.
-Muszę iść do siebie.-powiedziałam ocierając łzy.-Fatum jest sama.
-Nigdzie nie idziesz.-odparł. Jednak ja wstałam i na czuja ruszyłam do drzwi wejściowych. Miałam na nogach buty, a na ramionach kurtkę. Moją, ale na niej też inną - chłopaka. Odłożyłam ją i otworzyłam drzwi.
-Nigdzie nie idziesz.-usłyszałam za sobą. Lion złapał mnie za ramię.
-Nie mów mi, co mam robić.-rzuciłam.-Już wiesz,  co chciałeś, to teraz mnie zostaw.-dodałam. Przyciągnął mnie do siebie i obrócił tak, że patrzyliśmy sobie w oczy.
-A właśnie, że Cię nie zostawię.-powiedział i przysunął swoją twarz bliżej mojej. Drgnęłam, ale nie wyrwałam mu się. W następnej chwili nasze wargi zetknęły się. Całował mnie delikatnie, ostrożnie. Inaczej, niż wtedy w klubie. Potem, gdy zaczęłam oddawać pocałunki, troche śmielej. Czułam ciepło rozlewające się po moim ciele. Słyszałam bicie naszych serc. Nie wiedziałam, co on o mnie myśli, zwłaszcza, po tym, co mu powiedziałam. A jednak stałam tam i oddawałamm każdy jego pocałunek.
Lion? C: A, nudziło mi się xd

Nowy członek - Vivienne

Vivienne | 24 lata | Policja/Straż

Od Nelcy C.D Miriam

Uśmiechnęłam się do niej promiennie.
-Wezmę polecone przez Ciebie. - Ruszyłam za nią, mijając kolejne półki z książkami.
Na szczęście podane przez nią książki stały nisko.  Podała mi je a ja znowu obejrzałam okładkę.
-Podobają mi się. - Spojrzałam na dziewczynę. - Biorę!
Ruszyłyśmy do biurka przed którym siedziała wcześniej.
-Masz kartę? - Usiadła i spojrzała na mnie.
-Niestety nie.
-Spokojnie. Zrobimy Ci ją zaraz.
Zaczęła szukać czegoś w szufladzie, aż na blat rzuciła kawałek plastiku.
-Imię i nazwisko. - Spojrzała i zaczęła mówić jak te wszystkie kobiety w biurach. Westchnęłam.
-Nelcy Swear.
Tak potoczyła się reszta podawania podstawowych informacji o mnie. Po czym mogła spokojnie wypożyczyć mi książki. Obróciłam w dłoni plastikową kartę i wsadziłam ją do kieszeni.
-Znasz moje imię ale ja nie znam Twojego.
-Miriam.

Miriam?

Od Leah C.D Kaela

Na całe szczęście do domu dostaliśmy się bez większych komplikacji, choć chciałam spuścić Kaelowi prześcieradło jak robią to postacie z bajek jego pomysł też był niczego sobie. Wciągnęłam go do mieszkania, a jego pytanie zmroziło mi krew w żyłach... Powiedzieć mu czy nie? Toczona wewnątrz mnie walka pozostała nierozstrzygnięta, naprawdę nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Rozum podpowiadał mi abym mu powiedziała, jednak serce trzymało zupełnie odmienną stronę, temu drugiemu już zaufałam co niestety miało kiepskie skutki, więc tym razem użyję czegoś takiego jak mózg.
- Wieczorem. - wymamrotałam. Może i słusznie, przynajmniej nie będę wobec niego nie szczera. Ewentualne zakończenie znajomości zaboli o wiele mniej teraz niż chociażby jutro. Chłopak kiwnął głową i posłał mi pełen otuchy uśmiech, który niemalże od razu poprawił mi humor. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
- To co może coś ugotuję ? - zaproponowałam i uniosłam brwi na zachętę.
- yyy...- podrapał się po głowie, a na jego buzi malowało się zakłopotanie.
- No przecież śniadanie Ci smakowało. - ciągnęłam dalej.
- Może ty odpoczniesz, a ja się tym zajmę? - no i chłopina wykombinowała, sprytnie, sprytnie nie powiem.
- Coś ty ! - pokręciłam głową. - Ty jesteś przecież moim gościem.
- a-ale...
- Tak wiem, kucharka ze mnie marna. - poszłam do salonu i puściłam mu oczko widząc jego nieco zmieszaną minę. - Chodź. - zaśmiałam się cicho.
***
Popołudnie z Kaelem zleciało mi bardzo szybko, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, żartowaliśmy, śmialiśmy się z siebie nawzajem. Ostatecznie to chłopak ugotował obiad, a ja nakryłam do stołu. Co jak co ale to, że dobrze gotował muszę mu przyznać. Szczerze mówiąc mogłabym się przyzwyczaić do takiego luksusu. Nim się obejrzeliśmy za oknem się ściemniło.
Zamówiliśmy pizze i usiedliśmy w salonie, czekała nas długa i przynajmniej jak dla nieciekawa rozmowa.
- Emmm... - zaczęłam. - ... napijesz się czegoś?
- Herbaty jak można.
- Nie do końca to miałam na myśli. - wstałam i wyciągęłam z barku jakąś nalewkę, była smaczna jednak dawała nieźle po kościach. Czarnowłosy kiwnął głową i przyniósł szkło, a ja nalałam do niego trunku.- Za naszą znajomość - wzniosłam toast i zestresowana zbliżającymi się wyznaniami wyzerowałam szklankę. Natychmiast się skrzywiłam, jeżeli szło o alkohol byłam cholernie kiepską zawodniczką, ale na trzeźwo mu tego nie opowiem, nie będę w stanie.
- Spokojnie, nigdzie się nie śpieszę, powiesz mi jak będziesz na to gotowa - zapewnił.
Po kolejnej turze wstałam i zrobiłam dwa kołka wokół pokoju, a następnie włączyłam radio. Leciał jakiś fajny kawałek idealny do tańca a przynajmniej w moim podchmielonym stanie tak mi się wydawało.
- Zatańczymy? - zaproponowałam i nim cokolwiek powiedział spojrzałam na niego niczym kot ze Shrecka - Prooooszę !
- No dobra - uśmiechnął się, wstał i podszedł do mnie. Tańczyłam nieco lepiej od Kaela, jednak ten zdecydowanie dorównywał mi kroku. Szczerze mówiąc w tańcu stanowiliśmy bardzo dobrze zgraną parę. - Dobrze tańczysz.
- Panu mogę powiedzieć to samo. - zaśmiałam sie cicho kiedy mój partner mnie obrócił.
Przy chłopaku szybko traciłam poczucie czasu więc nie mam pojęcia ile tak się bujaliśmy w rytm muzyki, ale w końcu nieco zmęczeni usiedliśmy na swoich miejscach.
- No więc...- przeczesałam nerwowo wlosy i przygryzłam wargę tak mocno, że zrobiła się sina. - ...przepraszam Cię w ogóle za nastawienie mojego brata, ale po pewnym zdarzeniu ma on uprzedzenia do moich kolegów. - mówiłam to cicho w obawie, że ściany mają uszy. Nim kontynuowałam tą żenującą historię napiłam się jeszcze trochę, aby dodać sobie odwagi. Kael nie odpowiedział aby mnie nie rozproszyć. - Kilka lat temu miałam chłopaka, miał na imię Michael. - urwałam i mimowolnie wzdrygnęłam się na jego wspomnienie. Niebieskooki przesiadł się do mnie na kanapę i objął mnie. - Straszny dupek, ale byłam nim zaślepiona. Zniszczył moje życie, bez najmniejszego problemu... Dzięki niemu mam też to - wskazałam palcem na bliznę na moim prawym poliku. Alkohol już dawał mi się we znaki przez co sklejanie pełnych oraz spójnych zdań szło mi o wiele trudniej. - Oszpecił mnie jeszcze bardziej. - wymruczałam. - Stwierdził, że jestem jego. - zrobiłam duże oczy i kiwnęłam głową. Kael będący również w stanie podobnym do mojego kiwał głową ze zrozumieniem, choć zapewne nie zrozumiał zbyt wiele. - Ale nie jestem niczyja, prawda? Jestem wolna. - mamrotałam pod nosem.
- Tak. Ale co się stało ? - zmarszczył brwi.
- Wyglądasz zabawnie - zachichotałam.
- Cieszę się, ze Cię bawię. - przewrócił oczyma.
- Słodki jesteś. - przygryzłam wargę i polałam nam jeszcze.- Twoje zdrowie misiek.
- Twoje również.
- Rozumisz? - westchnęłam nagle.
- Nie bardzo. - skrzywił się.
- Traktował mnie jak rzecz. - zaśmiałam się nerwowo, nawet po alkoholu bałam się tych wspomnień. - Chodź idziemy spać.
- Juuż?
- TAK ! - zadecydowałam, po czym wstałam i podałam mu rękę. Kiedy wstał byliśmy bardzo blisko siebie. Zachwiałam się na nogach po czym spojrzałam mu w oczy. - Jeszcze tu jesteś.
- A co powinienem uciec?
- Nawet o tym nie myśl. - wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Szybki ,krótki pocałunek po czym skierowałam się do pokoju nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zrobiło mi się głupio, taaa ten magiczny napój dodał mi nie tej odwagi, której powinien. Nogi mi się poplątały i wyryłam się jak długa zdzierając lekko kolano,na szczęście nie bolało.
- Wszystko okay ? - zapytał zatroskany i pomógł mi wstać.
- Mhm... - wyszeptałam sennie.
- chodźmy
Poszliśmy do sypialni i położyliśmy się do łóżka. Sen zjawił się naprawdę szybko, jak nigdy.
***
Otworzyłam oczy kiedy zegar wskazywał 5;30.Moja głowa leżała na klacie czarnowłosego. Ból rozsadzał moją czaszkę i było mi cholernie słabo o mdłościach już nie wspominając. Kael spał obok. Chwila, chwila... To myśmy w końcu rozmawiali czy nie ? Jasny szlag, nic nie pamiętam... Wiem, że była pizza, ale co potem ? Bezskutecznie starałam się wysilić umysł.
Miałam jednak nadzieję, że nie powiedziałam mu za dużo, oraz ze nie wywinęłam nic głupiego... Prosta zasada nie umiesz pić, to nie pijesz. Przetarłam ręką oczy i ponownie usnęłam żeby się nie męczyć.

Kael ? Ah, ta nalewka ^^

Od Liona C.D Olivii

Przeczucie niepokoju kiedy Olivia wyszła po zakończeniu pracy nie opuszczało mnie ani na chwilę, dosłownie tak jak parę lat temu z moją siostrą. Choć starałem się je stłumić i zrzucić gdzieś na bok, nie byłem w stanie go zignorować. Tak, to zdecydowanie przez wyrzuty sumienia przez to że już raz nawaliłem, chciałem dokonać zadość uczynienia?
Nie mam zielonego pojęcia co we mnie wstąpiło jednak nie mogłem tego tak zostawić.
Pośpiesznie się ubrałem i pobiegłem jej śladem, nie potrzebowałem zbyt wiele czasu aby odnaleźć dziewczynę, jednak na nieszczęście miała już towarzystwo. Zatrzymałem się na chwilę, a w mojej podświadomości ukształtował się obraz przerażonej, wychudzonej Leah skulonej i siedzącej w kącie jakiegoś budynku. W tamtej chwili serce pękło mi  na miliard kawałeczków, a mózg podpowiadał aby zabić tych wszystkich gnojów, którzy maczali w tym swoje obrzydliwe łapska.
Kiedy wróciłem do rzeczywistości, koleś leżał już znokautowany na glebie... zrobiłem to co powinienem zrobić wtedy, szkoda że nie mogę cofnąć czasu. W przypływie furii już miewam takie nie kontrolowane przypływy siły...
Splunąłem na napastnika i od razu podszedłem do dziewczyny, choć zdawałem sobie sprawę, że była to Olivia, to momentami przed oczyma miałem moją małą siostrzyczkę. Cały sarkazm i wredota z mojego głosu zniknęły, a na ich miejsce wskoczył dodający otuchy, ciepły ton. Koleżanka była roztrzęsiona, a w obecnej chwili nawet na myśl mi nie przyszło by pożerać ją wzrokiem.
Nie chciała dać sobie pomóc, ja już zbyt dobrze znałem te numery " nic mi nie jest" czy też " Wszystko dobrze" albo " nie możesz nic zrobić" powiem krótko gów.no prawda.
Pomimo tego cały czas szedłem za nią, po pierwsze aby nie napatoczył się kolejny dupek, a po drugie żeby jej pomóc, czasami wystarczy nawet czyjaś obecność, chociaż nie sądzę że akurat moja sprawi, iż poczuje się ona bezpiecznie...
Bolał mnie widok kiedy dreptała na uginających się nogach. Dogoniłem ją i otuliłem swoją skórzaną kurtką, trzymając rękę na jej ramieniu i zatrzymując.
- Olivia, powiedz mi co się dzieje. - spojrzałem jej prosto w oczy, a ona pokręciła głową.- Nie? To nie ma mowy, że pójdziesz sama do domu. - wzruszyłem ramionami i wziąłem ją na pannę po czym zacząłem się kierować w stronę mojego mieszkania. O nie, ona nie może zostać sama, nie dziś i nie podlega to żadnej dyskusji.
- Zostaw mnie - wymruczała.
- Nie. - powiedziałem ciepło i lekko ją do siebie przycisnąłem, by przestała się tak trząść.
Szliśmy w panującym półmroku dobrych dwadzieścia minut, a Olivia przysnęła jakiś czas temu, dobrze przynajmniej odpocznie trochę.
Po cichu wszedłem do mieszkania i położyłem dziewczynę na kanapię, by mieć na nią cały czas oko, okryłem ją kocem oraz napaliłem w kominku. Usiadłem na fotelu naprzeciw niej i wpatrywałem się w nią jak w obrazek, czekając aż się obudzi. Nie było nawet mowy o krótkiej drzemce, postanowiłem czuwać nad nią nawet i całą noc.
Zastanawiało mnie cały czas jedno, co się stało i dlaczego, choć znam ją krótko nie chcę by  ktoś inny niż ja uprzykrzał jej życie...

Olivia? Lionek taki pomocny ^^ sory brak weny ;o 

środa, 28 stycznia 2015

Od Johna C.D Vanessy

Vanessa się do mnie przytuliła, czy przez tyle lat ją traktowałem jak zwykłego członka rodziny? Nie wiedziałem. Westchnąłem cicho. Przytuliłem ją i pocałowałem w czubek głowy.
-  Chodź. - powiedziałem.
Odsunęła się ode mnie i poszliśmy do domu.
*
Kiedy doszliśmy na miejsce, otworzyłem drzwi. Najpierw weszła Vanessa potem ja. Zamknąłem za sobą drzwi i je zakluczyłem. Zdjąłem buty i kurtkę. Torbę z przepoconymi rzeczami zaniosłem do łazienki, wrzuciłem do kosza na pranie i poszedłem do salonu. Siostra siedziała na kanapie i patrzyła w sufit.
- Van...-zacząłem.
- Hm?
- Chcesz gdzieś iść? -spytałem.

Vanessa?

Od Nelcy C.D Setha

Trochę mnie zaskoczyła jego odpowiedź. "Bezpośredni Pan policjant" podsumowałam godz szybko w myślach. Odpowiedziałam mu takim samym uśmiechem.
-Pewnie tego byś chciał. - Skwitowałam zalotnie. Nie czekając na jego odpowiedź dokończyłam swoją. - Jeśli zasłużysz to Cię zaproszę.
Seth nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Lecz nie dał za bardzo po sobie tego poznać.
-Skoro wiesz coś o mnie. To może powiesz ni coś o sobie? - Znowu ten jego ton. Poczułam jak się uśmiecham i robiął mi się dołeczki.
Odstawiłam delikatnie filiżankę na stolik. Uniosłam dłoń na wysokość swojej klatki piersiowej. Chłopak nie wiedział za bardzo o co mi chodzi wtedy to wokół mojej dłoni zaczęła krążyć woda tworząc przeróżne kształty.
-Jedni wolą ogień, inni bawią się wodą.

Seth C:? Wybacz, że krótkie ale brak weny :(

Od Vanessy C.D Johna

Podreptałam za John'em na ten jego trening i co tam zobaczyłam? Mojego brata w kicorku i pełno przystojnych, wysokich i dobrze zbudowanych facetów w krótkim rękawku i spodenkach. Podobało mi się, szczególnie kiedy wyskakiwali, a te ich mięśnie się tak napinały... John też był nawet, nawet... ale to mój brat i dla mnie było to okropne. A szczególnie podobał mi się najniższy brunet. Był taki przystojny, a jego ramiona... po prostu cud! Szkoda, że jestem jeszcze dzieckiem... John tam se grał, a ja patrzyłam na chłopaków z jego drużyny. Niestety jego czerwony kicorek ciągle rzucał mi się w oczy. Kiedy skończyli poszli się umyć, a potem razem z John'em poszliśmy na miasto na obiad.
- John...
- Co?- spytał zjadając kolejny kawałek mięsa.
- Ile ty już grasz...
- Kilka lat...
- Nigdy się nie chwaliłeś... ogólnie rzadko ze mną rozmawiałeś...- zaczęłam dziubać widelcem w Spaghetti.- Wiem, że trudno rozmawiać z dzieckiem, które jest od Ciebie młodsze o 9 lat, ale to było tak jakbyś mnie unikał... bawiłeś się ze mną, ale nic poza tym...- nie podnosiłam wzroku, tylko patrzyłam w makaron z sosem.- Ale był jeden taki dzień który spędziłeś ze mną, a nie był z przymusu... miałeś jeszcze czarne włosy i nie były tak wygolone... poszedłeś ze mną do kina, na plac zabaw i do sklepu... to był najpiękniejszy dzień mojego życia i nigdy go nie zapomnę...- uśmiechnęłam się. Skończyliśmy jeść i wyszliśmy.- Dziękuję, że jesteś... i mnie przyjąłeś do swojego domu...- przytuliłam się do niego.

John?

Od Kaela C.D Leah

Nie wiem co o tym całym zdarzeniu myśleć . Pogubiłem się w tym wszystkim . O co chodziło w tym wszystkim ? Czemu Lea płacze. Dużo pytań nasuwało mi się w tym czasie. Musiało się wcześniej stać coś naprawdę strasznego . Tylko co ?
 Staliśmy tak przez dobre 10 min , Leah nie przestawała płakać , a ja tym bardziej nie wiedziałem co robić .
- Nie płacz już .. - wyszeptałem , a dziewczyna w więkdzy płacz.
Położyłem ręce na jej policzkach i otarłem łzy z twarzy . Spojrzałem prosto w jej szkalne oczy .
- Nie martw się , nic się nie stało. Tym bardziej nie zostawię Cię w takiej sytuacji. - zapewniłem ją i dalej staliśmy do siebie przytuleni .
Wreszcie Leah powstrzymując płacz zamamrotała:
- Chcę do domu .
- Chodźmy , tylko dalej tam stoją .- odpowiedziałem zmartwiony.
- Nie możemy iść do ciebie , nie obchodzi mnie to czy tam stoją czy nie - powiedziała stanowczo łapiąc mnie za rękę .
 Szliśmy bite pół godziny w ciszy , przerywającą się tylko szlochaniem Lei co jakiś czas. Podeszliśmy od tyłu budynku , nikogo tam nie było .
-Co teraz robimy ?- spytałem .
- Zaraz zobaczysz. - odparała po czym zwinnymi ruchami wspięła się do okna i je otworzyła . Stałem zo otwartą gębą . Jak ktoś taki może się tak wspaniać , pierwszy raz widzę , żeby ktoś zrobił coś takiego .
- Zamierzasz tak wstać czy chcesz wejść ? - szepnęła wychylając się z okna .
- No ja tak nie wejdę - spojrzałem na nią piorunującym wzrokiem.
- Czekam tu na ciebie - powiedziała i schowała się do mieszkania
 Myślałem jak to zrobić . Za Chiny się tam nie dostane tak jak ona . Może by klatką ? Ale jak wtedy? Przyszedł mi genialny pomysł . Obok leżała duża ilość ulotek .
- Wejdę i podam się że roznoszę ulotki - Mruknąłem sam do siebie.
Wziąłem ulotki , założyłem kaptur , spuściłem głowę i między strażnikami przecisnąłem się do domofonu. Zadzwoniłem pod przypadkowy numer i za chwilę usłyszałem brzęk otwierających się drzwi . Szedłem po klatce , nie wiedziałem które to są dobre drzwi . Przechodząc obok mieszkań usłyszałem jak ktoś otwiera za mną drzwi i za chwile ciągnie mnie do środka . Przewróciłem się na podłogę w pokoju ,a nad sobą ujrzałem Leah . Jej ocz wciąż były czerwone od płaczu . Wstałem i zapyałem się :
- Wytłumaczysz mi o co chodzi w tym wszystkim? Czemu twój brat mówił , czy chcesz powtórki z rozrywki?



Leah?(Wena równa zeru)

Od Seth'a CD Nelcy

Jednak ja ponownie przeczułem, że będę musiał jej poóc. Cukierniczka, która stała na brzegu blatu zsunęła się z niego i poleciała ku ziemi. Złapałem ją nim spadła na podłogę.
-Wiesz, zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko nie dzieje się przez Ciebie.-mruknęła.
-Dlaczego miałbym jakąś mocą rozrywać torby z zakupami i zrzucać z blatu cukierniczki ślicznym i bardzo miły paniom?-spytałem z szelmowskim uśmiechem. Nelcy odwróciła wzrok i uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.-Ja po prostu wiem, że coś się stanie.-wziąłem cukierniczkę i łyżeczki. Przepuściłem Nel w drzwiach i poszedłem za nią.
-Przewidujesz przyszłość?-spytała.
-Prekognicja to nie jasnowidzenie.-Wytłumaczyłem z lekkim uśmiechem i usiadłem na mym miejscu.-Mam przeczucie, że coś się stanie. To taka intuicja.
-A masz jeszcze jakieś zdolności?-spytała.
-Potrafię się teleportować. Jednak tylko do miejsc, w których już byłem.
-Czyli, tak czysto teoretycznie, w każdej chwili mógłbyś wejść do mojego mieszkania? Na przykład w środku nocy...?
-Wiesz...-zacząłem z szelmowskim uśmiechem.-Tylko wtedy, gdybyś wyraziła na to zgodę...
Nel? C:

Od Nelcy C.D Setha

Ucieszyłam się kiedy Seth się zgodził. Zaprosiłam go do salonu. W między czasie szybko nastawiłam wodę i wróciłam z talerzem przeróżnych ciastek.
-Nie trzeba było.
-Przestań, jesteś moim gościem. Częstuj się. - Postawiłam talerz na szklanym blacie przed chłopakiem. Chwila ciszy została przerwana skomleniem mojej suczki. Seth odwrócił głowę a ona zaczęła patrzeć na niego wzrokiem zabitego szczeniaka. Podeszła bliżej, usiadła i położyła łeb na jego kolanie.
-Nie dostaniesz nawet kawałka. - Oznajmiłam jej i ruchem ręki pokazałam odejść od mojego gościa. - przepraszam za nią jest bardzo ciekawska.
-Nic się nie stało.
Wtedy odezwał się czajnik. Wstałam zgrabnie i szybkim krokiem ruszyłam do kuchni. Tam zrobiłam dwie kawy.
-Pomóc Ci w czymś?
Odwróciła głowę a Seth stał w przejściu. Uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy.
-Może sobie poradzę.

Seth C:?

Od Emily C.D Jennifer

Nie no ta mała przeginia.
-Nie moja wina, ze Twój kurdupel nie uciekł. - Zaśmiałam się widząc jej coraz to większą złość.
-Powinnaś uważać jak chodzisz i na swojego kundla!
-A Ty powinnaś zostawić swojego małego przyjaciela w lesie. Masz szczęście dziewczynko, że w porę go odciągnęłaś. Inaczej lisek mógłby się stać tylko i wyłącznie ładna ozdoba a nie towarzyszem.
-Zamkniesz się wreszcie?!
-Wydaje mi się, że nie.
-Uważaj na słowa.
-Bo co? - Zaśmiałam się ponownie. Dziewczyna sięgnęła po swój łuk.
-Nie radzę Ci. - Spuściłam psa ze smyczy. - Czekaj. - Rozkazalam mu i spojrzałam na Jennifer.
-Pilnuj go bo jak jeszcze raz się rzuci ten kundel na Sky to będziesz musiała gotować pochować.
Zachichotałam złośliwie, wyciągnęłam rękę przed siebie. Spojrzałam na nią a ta zaczęła płonąć.

-Chcesz to strzelaj. - Uśmiechnęłam się tajemniczo.

Jennifer?

Od Yvonne CD Oskara

Chłopak miał taką minę, że trudno było mi się nie roześmiać. W końcu uspokoiłam się troche.
-Przepraszam za mój śmiech,-mruknęłam-ale wyglądałeś... Dość... Pociesznie.-uśmiechnęłam się.
-Pociesznie...-pokiwał głową.-Niemowlęta mogą być pocieszne.
-Miałeś śmieszną minę.-wytłumaczyłam.-A wracając do tematu ciasta... Jeśli tak bardzo lubisz wypieki, możesz wpadać do mnie na kawę i ciast, albo poprostu po ciasto.-zaoferowałam.
-Ale jak: Po ciasto?
-Często piekę jakieś ciasta czy ciasteczka, więc pomyślałam, że mógłbyś wpadać do mnie po to, co mam. To nie będzie dla mnie problem, bo jestem sama, a mniejsza ilość słodkości dobrze mi zrobi. Nie sądzisz?-zaśmiałam się.
Oskar? C:

Od Oskara C.D Yvonne

- Muszę przyznać, że bardzo dobre. - przyznałem, uśmiechając się lekko. Uwielbiałem wszelkiego rodzaju wypieki, zwłaszcza, gdy ktoś robi je sam.
- Przypomniało mi się, gdy pierwszy raz próbowałem upiec sam ciasto. Kupiłem wszystkie potrzebne składniki, ogólnie wszystko przygotowałem. Znalazłem przepis na ciasto, pospisywałem na kartkę co i jak. Więc wziąłem się za mieszanie składników i w ogóle. W końcu wsadziłem ciasto do piekarnika. To ciasto miało być takie pyszne. Spaliłem je. Ustawiłem za dużą temperaturę. Tak się wkurzyłem, że nie chciałem nic piec przez następne pół roku. - opowiedziałem nieco zażenowany, jednak dziewczyna była lekko rozbawiona.
- To nie była moja wina! - wypaliłem oburzony.
- Jak nie twoja, przecież to ty ustawiłeś za dużą temperaturę. - zaśmiała się.
- To nie jest śmieszne, wtedy miałem straszną ochotę na ciasto.

Yvonne?

Od Oskara C.D Emily

- Nie ma za co. - odpowiedziałem. Rufus leżał na ziemi ciężko dysząc. Pies również. Cholera, co to było w ogóle? Na szczęście nie mam złej kondycji. Właśnie dlatego warto czasem ruszyć się z domu i iść pobiegać, żeby nie zostać potem pożartym przez nie wiadomo co.
- A co z twoją kostką? - spytałem widząc, że dziewczyna ma lekko wykrzywioną twarz w grymasie.
- Zaraz się okaże. - Emily usiadła na ziemi zdejmując najpierw buta, a później skarpetkę. Zaczęła delikatnie naciskać stopę w różnych miejscach.
- Nadwyrężona tylko, na szczęście. - westchnęła z ulgą. Założyła z powrotem delikatnie skarpetkę i rozsznurowanego buta. Podałem jej rękę, którą złapała i zgrabnie się podniosła. Fogo podszedł do dziewczyn i szturchnął ją nosem, uważnie się jej przyglądając. Za to mój lew usiadł i zaczął myć łapę. Czyścioch jeden.
- Wracamy? Dasz radę chodzić?
- Jeśli użyczysz mi swojego ramienia, to tak. - uśmiechnęła się lekko.
- Okej, w takim razie chodźmy.

Emily?

Od Christopera C.D Aurory

Było dosyć późno, gdy przypomniałem sobie, że dzisiaj miałem umówić się na przegląd auta, ale zakład był jeszcze otwarty. Wyszedłem więc z domu i przemierzałem chodnik. W chłodnym powietrzu można było wyczuć spaliny. Kolorowe światła sklepów, barów, hoteli i pojazdów rozświetlały noc. W końcu dotarłem do zakładu. Wielkie drzwi rozsunęły się, gdy byłem na tyle blisko. Wszedłem do budynku. Po chwili podeszła do mnie młoda dziewczyna wraz z koniem. Mechanicznym koniem.
- W czymś panu pomóc? - spytała.
- Dobry wieczór, chciałbym się umówić na przegląd auta. Najlepiej w tym tygodniu. - powiedziałem.  Pokiwała głową.
- Proszę poczekać, pójdę sprawdzić na który dzień może pan przyjść. - oznajmiła i po chwili zniknęła za rogiem. Koń został i...Przyglądał mi się? Przekrzywił łeb na lewo, ale niedługo po tym odszedł w kierunku, w którym udała się dziewczyna. Rozglądnąłem się po zakładzie. Nie wyróżniał się zbytnio z pośród innych. Zapach różnych olejów, smarów i metalu. Gdzieniegdzie porozstawiane pojazdy lub ich części. Nie zabrakło również narzędzi. W tym czasie wróciła białowłosa.
- Środa w godzinach ósma - dziesiąta lub  czwartek - trzynasta - piętnasta może pan zostawić auto. Odbiór będzie najprawdopodobniej na następny dzień w popołudnie.
- Mhm. Dzisiaj...Co dzisiaj mamy? - Zapytałem spoglądając na pracownice. Matko, żeby nie pamiętać jaki dzisiaj jest dzień.

Aurora?

Od Seth'a CD Nelcy

Uśmiechnąłem się przyjaźnie, a dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
-Dziękuję, że mi pomogłeś.-powiedziała.-Powinnam Cisię jakś odwdzięczyć...
-Nie, nie, nie. To przecież normalne, że jak coś się komuś przytrafi, to trzeba mu pomóc.-odparłem, a ona zaśmiała się, otworzyła drzwi i ruchem głowy zaprosiła do środka. Wszedłem więc i podążyłem za nią do kuchni. Postawiłem zakupy na stole i spojrzałem na Nel.
-Kawa czy herbata?-spytała.
-Hej, hej. Nie chcę się wpraszać, a Ty przecież nie masz czasu...-zacząłem, a ona tylko się zaśmiała.
-Przecież jeśli proponuję Ci poczęstunek, to znaczy, że mam na niego czas.
-Na pewno?
-Na pewno. Więc kawa, czy herbata?
-Poproszę kawę.-uśmiechnąłem się.
Nelcy? C:

Od Jennifer C.D Emily

Co za bezczelna dziewczyna!Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam na odchodzącą dziewczynę.Po chwili namysłu zawołałam:
-Czekaj!
Dziewczyna odwróciła się.
-Co znowu?-warknęła.
-Mam na imię Jennifer.
-A co mnie to niby obchodzi?-dziewczyna znów ruszyła przed siebie nie zwracając na mnie uwagi.
-A ty?-spytałam cicho.
-Co ja?
Zaśmiałam się cicho
-No jak masz na imię?Bo ja...-no nie.Zaczynam się zacinać.Znowu to samo.
Tym razem to ona się zaśmiała:
-Małe dziecko już nie jest takie śmiałe co?
Miałam już jej dość.Ona posunęła się za daleko.
-NIE!Jestem śmiała i mogę ci to udowodnić!-po czym podeszłam do niej kilka kroków. Sky czaiła się za mną gotowa mnie bronić jeśli potrzeba.Niestety jej pies również wpadla na ten pomysł i rzucił się na Sky. Zaczęli kotłować się po ziemi.A my zaczęłyśmy krzyczeć:
-Przestań!
-Zostaw!
-Do nogi!
-Siad!
Już nie mogąc na to patrzeć podbiegłam do nich wzięłam Sky z ogon a psa za obrożę i rozdzieliłam ich.Dziewczyna natychmiast przypięła mu smycz.W końcu się poddała.
-Jestem Emily.-powiedziała wyciągając do mnie rękę.
Ja jednak jej nie uścisnęłam.Wzięłam tylko Sky na ręce i powiedziałam:
-Jesteś z siebie zadowolona?Ten kundel mógłby coś zrobić mojej Sky!

Emily?Wiem trochę się rozpisałam XD

Od Leah C.D Kaela

Dzień zapowiadał się na całkiem fajny, choć doskonale wiedziałam że kucharka ze mnie marna, a chłopak kłamał w żywe oczy, iż mu smakują moje potrawy... No cóż zobaczymy, skoro były smaczne to może ja dziś ugotuję obiad?
Trochę się wystraszyłam kiedy ochrona nadal stała pod moim domem, nie będę ukrywać że to bagno staje się coraz głębsze, obawiam się tego, że nie będę wstanie wygrzebać się z niego o własnych siłach.
Choć znałam Kaela jeden dzień miałam wrażenie jakbyśmy kumplowali się od lat i wiedzieli o sobie więcej niż nasze rodziny. Zdjęcia które sobie zrobiliśmy to niezła pamiątka, zdecydowanie moim ulubionym jest to kiedy chłopak robi jakąś głupią minę, a ja patrzę się na niego i zaczynam się śmiać. Wyglądamy na nim tak beztrosko i wesoło, jakbyśmy byli o parę lat młodsi pod opieką naszych rodziców oraz nie ponosili poważnych konsekwencji za swoje wybryki.
Faktycznie zaniepokoił mnie telefon Lionella, który oczywiście zbeształ mnie za brak roztropności, za typów pod domem i za to, że mnie w nim nie było. No ale na litość boską nie jestem małym dzieckiem ! Mogę radzić sobie sama, ale nie zbawca narodu się znalazł od siedmiu boleści... Lion pomimo swojej "skorupy" był naprawdę dobrym chłopakiem, a bratem wspaniałym jednak nie powiem dostał w życiu nieźle po dupie. Kiedyś nie był takim dupkiem jakim stał się teraz wobec obcych, nie miał również potrzeby kontrolowania mnie na każdym kroku. Tym razem jednak przebił sam siebie...
Nie powiedziałam mu gdzie i ewentualnie z kim jestem to sam sobie postanowił zdobyć odpowiedź i nas znalazł. Choler.a jasna! Niech go jasny szlag trafi i tą jego upartość...
Gdy mój brat chwycił Kaela za ramię, przeraziłam się. Naprawdę, nie było mi do śmiechu, ponieważ wiem na co Lionella stać.
- Łapy przy sobie - warknął na mojego kolegę. - Co to za jeden? - kiwnął głową w jego stronę.
- Zostaw go. -wysyczałam, byłam wystraszona i zła za to że musiał tak wszystko zniszczyć, co nie bardzo mi się podobało.
- Zadałem pytanie. - powiedział stanowczo, ciut za stanowczo...może nawet władczo ?
- To Kael, mój kolega - posłałam chłopakowi spojrzenie dodające otuchy, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że on nie wie co jest grane.
- Kolega? Jeszcze może mi powiesz, że to przez niego Ci napakowani kolesie stoją pod Twoim domem.
- Nie. - załamałam ręce, brak mi było do niego sił.
- Jak wyszłaś z domu? - ciągnął dalej. - A może w ogóle w nim nie byłaś ?! - szarpnął Kaelem. - Spałeś z nią gnoju ?
- LIONELL! - warknęłam.- To moje życie i nawet jeśli to Tobie nic do tego ! Ja nie ingeruje w Twoje życie to Ty zrób to samo w stosunku do mnie ! PUŚĆ GO.
- Niech się sam uwolni.- zakpił.
- Nie będziecie mi się tu bić. Puszczaj. - podeszłam i odepchnęłam brata, dobrze że Kael nie zareagował bo wtedy byłoby kiepsko, jeżeli sam by sobie z nim nie poradził to raz raz wzmocniłby swoje szeregi. Chwyciłam go za rękę i pokazując Pattersonowi faka odeszłam w przeciwnym kierunku.
- Le - zawołał rozbawionym głosem. - Już raz przestałem w nie ingerować, czyżbyś zapomniała jak to się skończyło ? Chcesz powtórki z rozrywki ?
Wredny, niewychowany człowiek, kiedy nie po jego myśli to od razu rozdrapuje rany... Na jego słowa od razu zrobiło mi się przykro, a łzy mimowolnie zaczęły spływać po moich policzkach. Wiem, że powinnam była wziąć się w garść i zebrać do kupy, ale nie mogłam.
Odwróciłam twarz w drugą stronę, żeby Kael nie widział jaką naprawdę jestem sierotą, jednak było za późno. Zatrzymał się i stanął naprzeciwko mnie.
- Co się stało?- zapytał zatroskany i mnie przytulił, a ja niemalże natychmiast się w niego wtuliłam.
- Jestem dorosła, a sama nie potrafię sobie poradzić. - wyszeptałam tłumiąc szloch.
- Nie gadaj takich bzdet. Czemu tak sądzisz?
- Nie mogę Ci powiedzieć, bo nie będziesz chciał mnie znać... a ja naprawdę Cię lubię. - urwałam. - dziwię się, że w ogóle chciałeś mi pomóc kiedy wpadłam do lokalu...
Trzymałam go bardzo mocno jakbym obawiała się, że mi gdzieś ucieknie, choć nie powiedziałam mu jeszcze nic strasznego. To, że swoją osobą nie mam nic do zaoferowania nie znaczy, że los ani na chwilę nie może się do mnie uśmiechnąć, ciągle tylko jakieś przeszkody do pokonania...

Kael ? No i Lion zasmucił Leah :c 

Od Marcella C.D Vanitasa

Zachichotałem pod nosem jak mała dziewczynka. Wziąłem głębszy oddech, a potem dotknąłem wargami torsu Vanitasa. Potem moje głowa opadła bezwładnie na jego tors, zamknąłem oczy z uśmieszkiem.
- Hehehehe.. Aleś się napalił - zamruczałem nie otwierając nawet na chwilę oczu. Nakreśliłem kilka małych kołek palcami na jego skórze. Słyszałem jego serce, uwielbiam słyszeć ten dźwięk. Kocham czuć gorące ciało przy sobie jakiegoś naiwnego mężczyzny. Zachowuję się jak tania dzi*ka, ale specjalnie mi to nie przeszkadza. Wykorzystuję życie w pełni, a że do związku z kobietą się nie nadaję.. Heh, cóż mówić więcej. Nie jestem zbytnio obdarzony przez naturę, Adonisa to ja w spodniach nie kryję.. Zaśmiałem się histerycznie, ale cicho, no bez przesady. Poza tym byłem zmęczony. Otworzyłem oczka po czym obejrzałem prawą dłoń, niby mniej bolała, ale i tak.. Ksz. Przesunąłem głowę do góry, a raczej odchyliłem ją do tyłu, żeby spojrzeć na czarnowłosego. Też miał zaróżowione policzki. Heh.
- Vanishek - uśmiechnąłem się słodziaśnie w jego kierunku, skierowała mnie ten zamyślony wzrok i złote oczka... Poczułem dreszcze przechodzące mnie od głowy aż do stóp. I nagle wrócił mi obrazek sprzed kilku lat... Jeszcze nie tak dawno temu chyliłem się przed ojcem, a teraz... Nie wiem gdzie sobie spoczywa. Pewnie wraz z matką i rodzeństwem... Oh jak ja ich kochałem, miłość jest niestety bolesna. Zacisnąłem moją rączkę, która dotąd spoczywała na torsie Vanitasa, w pięść, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ciekawe czy teraz też byś mnie tak dymał jak wtedy, gdy byłem młodszy... Jak na ciebie patrzyłem to nie wyglądało, żeby miał ci stanąć - mruknąłem do siebie pod nosem coraz bardziej zaciskając pięść, w końcu bandaż przesiąkł krwią wydobywającą się z nie zaschniętych jeszcze ran. Zamknąłem oczy, poczułem falę bólu przechodzącą przez całe moje ciało. Łzy napłynęły mi do oczu, a potem delikatnie kapały na ciało Vanisha. Zadrżałem jakby było mi zimno. Potem wykonałem najmniej przewidywalny ruch jaki tylko mogłem... Gotowi?... Zsunąłem się z Vanitasa na miejsce obok niego. Odwróciłem się plecami do niego tak,żeby nie widział jak płacz przekształca się w psychopatyczny uśmiech i odwrotnie. W końcu ta dziwna loteria urządzana w mojej głowie zakończyła się uśmiechem na ryjku i to całkiem miłym. Zamknąłem sobie oczy, a porem odwróciłem się do czarnowłosego, czułem ciepło bijące od jego ciała, zresztą ja też pewnie nie byłem lepszy.. Przytuliłem się do jego ramienia próbując jakkolwiek wypocząć.

Vanitas? Hehehe. Rozbroiłam Adoniskiem?

Od Nelcy C.D Setha

Zrobiłam zakupy jakby nadciągała jakaś wojna. Tak to już jest kiedy nie ma się kiedy chodzić na zakupy bo musisz siedzieć w robocie.
Cóż niestety "nadgorliwość gorsza od faszyzmu". Doszłam daleko z torbami, to liczyłam na to, że znajdę i do domu."Doniosę je do domu. Doniosę je do domu" powtarzałam sobie to jak mantrę. Kiedy z moich myśli na ziemię powrócił mnie męski głos, z pytaniem o pomoc. Odmówiła licząc na to, że dam radę sobie samą. Pech chciał jednak inaczej. Kilka kroków w przód i torby pękły.
-Zajebiście. - Zaklęłam pod nosem i kucnęłam aby wszystko pozbierać. Kątem oka ujrzałam, że nieznajomy robi to samo. Spojrzałam na niego.
-Teraz nie masz prawa mi odmówić. - uśmiechnął się. Jego słowa brzmiały trochę jak rozkaz. Odpowiedziałam mu tylko lekkim uśmiechem i wnikam wzrok w ziemię.
-Dziękuję. - powiedziałam gdy już wszystko zebraliśmy.
-Teraz powiedz gdzie mieszkasz. -Spojrzał na mnie pewnym wzrokiem.
-To już niedaleko...
-W takim razie prowadź. - ruszył powoli, pewnie przed siebie. Nie miałam za dużo do gadania.
-Właściwie jak masz na imię?
-Nelcy, lecz wolę jak mówią do mnie Nel. - posłałam mu szczery uśmiech.
-Ja jestem Seth. Po co Ci tyle zakupów? Pewnie robisz jakąś imprezę, co?
-Chciałabym mieć na to czas.
-To co staje Ci na przeszkodzie?
-Praca, a raczej dwie.
-Moge wiedzieć jakie?
-Jestem kelnerka i barmanką.
Nim zdarzył odpowiedzieć zorientowałam sie, ze stoimy prawie pod moim blokiem
-To już tutaj. - Chciałam zabrać od niego połowę moich zakupów.
-Nie ma takiej opcji. Dostawa do domu. - zażartował. - Prowadź dalej. - Nakazał, co jak co spodobał mi się ten jego ton. Zresztą on nie był też brzydki.
-A Ty czym się zajmujesz?
-Pracuję w policji. - Ta odpowiedz mnie troszkę zszokowała.
-Drogówka?
-Nie. Wydział śledczy. - Trochę mnie uspokoił.
-Jesteśmy już ba miejscu, Panie władzo. - Uśmiechnęłam się i spojrzałam w jego oczy. Dostrzegłam w nich ciekawość, chyba zauważył moja cechę rozpoznawczą.

Seth C:?

Od Seth'a

Zwlekłem się z łóżka i podreptałem do łazienki. Odświeżyłem się i przebrałem. Założyłem nieśmiertelnik na szyję i przeczesałem włosy palcami. Przeszedłem do kuchni i zrobiłem sobie śniadanie. W końcu włożyłem naczynia do zmywarki, włączyłem ją i przeszedłem do przedpokoju. Zarzuciłem na plecy skórzaną kurtkę, wziąłem klucz, wyszedłem i zamknąłem drzwi. Wyszedłem z bloku i ruszyłem przez osiedle.
-Hej, ziomuś!-usłyszałem po chwili za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem typowego dresa. Oczywiście wyposażony był czapkę wpierdolkę, adasie odwagi, kołczan prawilności i dresy "Trzy paski- cztery stówki".
-Ej, ziomuś.-Ciągnął Seba-Suchoklates.-Masz może faje?
-Nie palę.-Odparłem zgodnie z prawdą.
-A problem może, ku#wa, masz?!-wrzasnął i ruszył za mną w pogoń. Nie chciałem się z nim użerać. Biegam szybko, więc wypadłem z osiedla, za nim ten ogarnął, w którą stronę biegniemy. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, a potem skróciłem sobie drogę przez park. Idąc jedną z głównych ścieżek minąłem się z dziewczyną niosącą wielkie torby z zakupami.
-Pomóc Ci?-spytałem.
-Nie, dzięki. Poradzę sobie.-mruknęła i szła dalej, a ja wiedziałem, że i tak jej pomogę, podpowiadała mi to moja intuicja. Dziewczyna przeszła jeszcze parę metrów i reklamówki z zakupami pękły. Podszedłem do niej i zacząłem zbierać produkty, które wypadły.
-Teraz nie masz prawa, by odmówić.-powiedziałem z uśmiechem.
Jakaś dziewczyna? C:

wtorek, 27 stycznia 2015

Od Miriam C.D Nelcy

Zaczesała włosy do tyłu i wstała.
-Większość bibliotekarek poszukałaby książek w komputerze.. Ale jaka będzie z tego zabawa?- Uśmiechnęła się wyszła zza biurka. Zawołała ją gestem dłoni i poszła między potężne półki.
- Jakieś czytadeło. Romanse nie. Pięćdziesiąt twarzy Grey'a?- Uśmiechnęła się szelmowsko , lecz na skwaszony grymas Nelcy, odrzuciła gdzieś w kąt książkę,która z zgłuszonym hukiem opadła na dywan.- To dobrze, nienawidzę takich papierowych pornoli.- Odwróciła się na pięcie i radośnie poszła dalej, co chwila zerkając na lekko zdziwioną dziewczynę.Mało osób tak traktuje książki. Tym bradziej bibliotekarka w bibliotece. Miri stanęła nagle i sięgnęła samymi czubkami palców na najwyższy regał.
-Z fantastyki polecam Kossakowską. Dosyć ciężki styl, ale fajnie się czyta. Sapkowski dociera do większości odbiorców, ale co to za książka przy której się nie męczysz. - Westchnęła i stanęła aż na palcach.
-Patrz. Kobieta 1.77m nie sięga do książki. Wstyd!Dobrze że szafki kuchenne mają mniej niż 1.90 m!-Zażartowała, samymi końcówkami paznokci zahaczając o grzbiety. W końcu złapała lekturę i podała ją dziewczynie.
- Dosyć fajne ilustrowane, Archanioły, lekka psychologia. A jak szukasz czegoś innego.. To może Kruczobór...Peters jak dobrze pamiętam. Młodzieżówka na skraj dorosłych. Akcja dobrze rozegrana, postaci są schematyczne i łatwo można się domyślić co z nimi się stanie, ale fajna do czytania na wieczory czy na poranne nudy.- Popatrzyła na resztę książek. Stare, skórzane, zwykłe, miękkie. Odetchnęła głęboko ciesząc się tym zapachem.
-Chyba że masz sama jakieś ulubione tytuły.-


Nelcy?

Od Nelcy

Już zdążyłam się rozpakować, zaaklimatyzować w nowym otoczeniu i rozmawiać z Andy'm (mężczyzna który ją wychował xD) o tym jak mi się wiedzie, chyba z tysiąc razy. A to wszystko przez góra trzy dni.
Leżałam na kanapie i umierałam z nudów. Kiedy wpadłam na genialny pomysł wypożyczenia kilku książek. Przebrałam się z rozciągniętych do granic możliwości dresów oraz koszulki, na jeansy oraz niebieską koszulę w kratę. Wyglądało to naprawdę dobrze. Kira popatrzyła na mnie jak na wariatkę gdy przeglądałam się w lustrze.
-Idę do biblioteki. - Skomentowałam, a na jej pysku jakby pojawiło się zdziwienie pod tytułem "Ty czytasz?". W udawanej złości podeszłam do drzwi i wyszłam zamykając je za sobą na klucz.
Pokręciłam się chwilę po mieście. Nie po to aby zabić czas lecz znaleźć drogę do miejskiej biblioteki. Kiedy w końcu dotarłam moim oczom ukazała się ogromna budowla. Na swój sposób całkiem fajna. Weszła do środka. Tam znalazłam się w ogromnym Pomieszczeniu w którego ścianach było po kilka par drzwi. Nad nimi były tabliczki, jak się okazało z działami. Nie interesowały mnie więc weszłam w pierwsze lepsze. Tam za biurkiem siedziała dziewczyna. Była najwidoczniej znudzona bo podpierała głowę prawą ręką. Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
-Hej.
-Cześć. - Powiedziała jakbym przywróciła ją na ten świat z innego wymiaru. - Mogę Ci w czymś pomóc?
-Poszukuję jakiś ciekawych książek.
-Coś konkretnego?
- Hmmm... Niech to nie będzie tylko żadne romansidło. Bo nie przeżyje. - Zaśmiałyśmy się obie.

Miriam?

Od Emily C.D Jennifer

Zaśmiałam się tylko.
-Ja mam uważać? - Przyjrzałam się jej uważnie. Nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat.
-Tak. Ty. - Powiedziała stanowczo. Próbowała spiorunować mnie wzrokiem, lecz takie rzeczy na mnie nie działają.
-To Ty lepiej uważaj dzieciaku jak łazisz. Ty na mnie wpadłaś, nie ja na Ciebie. Tak to już jest chodzić z zamkniętymi oczami. - Zaśmiałam się tylko. Dziewczyna nie była za wysoka.
-Dzieciaku?! - Prawie krzyknęła.
-Ile masz lat?
-Nie powinno Cię to interesować. - Fuknęła gniewnie jak zła kotka.
-Jeśli mi nie powiesz to dalej będę Cię nazywała słowem na "D". - Zaszantażowałam ją. Wyraźnie jej się to nie podobało.
-Piętnaście. - Wycedziła przez zęby.
-No widzisz, czyli jeszcze nie dorosła. - Zaśmiałam się znowu. Szczerze mówiąc bawiła mnie ta sytuacja. - Tak więc nie zamykaj oczu tylko uważaj gdzie idziesz, na następny raz.
Minęłam dziewczynę.

Jennifer?

Nowy członek - Nelcy!

Nelcy | 23 lata | Kelnerka/Barmanka

Od Vanitasa C.D Marcella

Chciałem się wycofać, ale nie jestem duchem aby przenikać przez ściany. Marcell z każdą sekundą zmniejszał dystans między nami, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Kiedyś myślałem, że niemożliwym jest bycie osaczonym przez jedną osobę. Teraz, z przerażeniem (a może bardziej zdziwieniem) stwierdziłem, że to jednak jak najbardziej możliwe. Byłem zły sam na siebie, że z tak wielką łatwością dałem się podejść jakiemuś chłopaczkowi, którego napalony oddech słyszałem teraz przy swoim uchu. Dlaczego ocknąłem się dopiero po pocałunkach w kark? A może to ze mną było coś nie tak?! K*rwa... miałem tyle pytań na które natychmiast potrzebowałem odpowiedzi! Wciąż czułem jak skóra w miejscu składanych przez białowłosego pocałunków pali żywym ogniem, jak gdyby ktoś wylał na mnie buletkę ze żrącym kwasem. Zadrżałem po raz kolejny, ręce samoistnie zaczęły mi się trząść. Nie wiedziałem czy bardziej obawiałem się Marcella czy znajdowania się w dwuznacznej, niekomfortowej sytuacji. Nieśmiałość zżerała mnie od środka, nie byłem w stanie nawet ruszyć palcem. Od razu przypomniała mi się pewna sytuacja.
Miałem kiedyś dziewczynę, ale rzuciła mnie po tygodniu. Podobno jestem zbyt ponury i nie potrafię kochać. Nigdy jej też nie pocałowałem... Nie czułem takiej potrzeby.
A teraz przystawiał się do mnie jakiś Rogaty młodziak sam proszący się o miłosną przygodę. Potrzebowałem odejść na bok, ochłonąć i poukładać sobie wszystko od nowa, ale Marcepan mi nie pozwolił. Poczułem rozpalone dłonie czule pieszczące moją skórę...
- Jesteś strasznie spięty. Rozluźnij się troszkę... - wykrztusił wreszcie jakby ze zniecierpliwieniem w głosie.
Rzuciłem mu spojrzenie w przesłaniem, którego sam nie rozumiałem. On uniósł głowę na wysokość moich oczu, uśmiechając się słodko. Po chwili oblizał i tak już wilgotne wargi, zmysłowym ruchem przeczesując włosy ręką.
- Marcell... - nie zdążyłem nawet dokończyć, kiedy poczułem miękkie, delikatne wargi na swoich ustach.
To było bardziej niż oczywiste, że ten blady sukinkot nie odpuści. Był niczym drapieżnik wypatrujący najlepszej okazji na atak. Żar bijący od rozpalonych policzków chłopaka sprawiał, iż byłem świadomy tego jak bardzo się nakręcił. Serce Rogacza biło jak oszalałe, słyszałem je nawet będąc oddalonym od jego klatki piersiowej. Próbowałem go odepchnąć, choćby w najmniejszym stopniu zaprotestować... ale później, widząc, że dalsze rzucanie się nie ma najmniejszego sensu po prostu odpuściłem. Zacząłem oddawać pocałunki. Najpierw jeden, potem drugi... Zadowolony chłopiec zaczął błądzić rączkami po moich plecach, a ja wplątałem palce w jego aksamitnie miękką czuprynę. Marcell oddawał pocałunki tak zachłannie, że nie miałem choćby chwili na oderwanie się od niego i zaczerpnięcie tchu. W tej chwili jak na życzenie, Biały Demon przerwał swą miłosną grę. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał w moje oczy, które w niewiadomych przyczyn zaszły dziwną mgiełką. Złapałem go za materiał koszulki i mocno ścisnąłem, dając chłopakowi do zrozumienia, żeby przestał. Była cała mokra.
- Uwielbiam te złote tęczówki... - szepnął na tyle głośno, abym wyraźnie usłyszał ten "komplement".
W tej chwili niewiele mnie on jednak obchodził. Było mi... dobrze. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Rozsądek protestował, ale ciało poddało się już dawno temu. Cóż za beznadziejna sprawa, Vanish...! Obraz rozpalonego Marcella całkowicie omotał mi umysł. Osunąłem się na łóżko i westchnąłem z... satysfakcją? Nie, to było coś innego, ale jeszcze nie wiedziałem dokładnie co. Marcepan ani się nigdzie nie śpieszył, ani tym bardziej nie zamierzał tracić czasu. Mimowolnie przeleciał mnie dreszcz, kiedy poczułem jak jego włosy delikatnie łaskoczą mnie po twarzy. Oddychałem ciężko niczym po szalonym biegu, jakby moje płuca były odlane ze stali, uniemożliwiając głębszy oddech. Marcell składał czułe, pojedyńcze pocałunki na mojej szyi, zjeżdżając rękami coraz niżej i niżej, aż wreszcie dotarł do linii żeber, przesuwając je powolnym ruchem na umięśniony brzuch. Myślałem, że zaraz stracę panowanie nad sobą i coś mu zrobię, pogrążony w dziwacznym akomu. Na jego (i po części swoje) szczęście pozostawałem jeszcze po części przytomny. Oplotłem ręce wokół jego pasa i przycisnąłem do siebie, pogłębiając pocałunek. Pod jego wpływem wiecznie blady jak śmierć chłopak zaczął jakby nabierać żywszych kolorów. Jęczał z rozkoszy coraz głośniej by po chwili znów pozwolić mi przejąć inicjatywę. Doskonale wiedziałem, że chociaż mój Mały Demonek chce się oderwać to po prostu nie jest w stanie tego zrobić. Podejrzewam, że nawet nie myśłam iż drzemie we mnie "taki" Vanitas. Szczerze mówiąc jak także nie miałem o tym pojęcia aż do teraz. Bez ostrzeżenia powaliłem go na łóżko, zasypując tę słodką mordeczkę gradem czułych, ale jednocześnie delikatnych pocałunków. Czułem, jak wbija paznokcie w skórę moich pleców, ale zignorowałem to.
- Vani... - wymruczał półprzytomnym głosem, nie mogąc opanować uśmiechu na rozgrzanych do czerwoności ustach.
Przerwałem na chwilę, unosząc wymownie lewą brew ku górze. Jego skórę opanowały ciarki, a on sam trząsł się gorzej niż na największym mrozie. I wtedy do zrobiłem...
Posłałem mu ten przeklęty, ciepły uśmiech!
Nawet do brata tak nie cieszyłem ryja!
Marcell schował twarz w moim torsie, zanosząc się dziwacznym śmiechem spełnienia. Miał wypieki na policzkach i był rozgrzany bardziej niż kaloryfer ustanowiony na maxa. Wiedziałem, że jest wykończony, bo jego zmęczone ciało opadło bezwładnie na moje, znajdując w nim jedyne źródło podparcia.



Marcell, chciałeś, to masz!  *odpowiedź na minę Bladego Podrywacza, bejbe! c:
Vanish szaleje! Kurna, pierwszy raz piszę coś takiego...  

Od Aurory

Zakurzony naścienny zegar wskazywał równą godzinę 22. Na dworze panował już niemały mrok, a słońce dawało o sobie znać jedynie na linii horyzontu w postaci ciemnożółtego pasa, wyraźnie oddzielającego się od ciemnego nieba. Miałam na to widok z powodu otwartych na hali ogromnych, stalowych drzwi. Cóż, zawsze tak robimy. Szczególnie kiedy tak - jak dziś - mamy natłok pracy. Wszystkie chodziły jak w zegarku - nawet Berna, która uchodziła za jedną z najbardziej wyluzowanych w całej pracy. Widocznie groźba zmniejszenia pensji działa na nią lepiej niż bat.
Kiedy w końcu udało mi się uporać z czerwonym Aston Martinem, z zaplecza wyszła wyżej wspomniana osoba. Wycierała umazane smarem dłonie w ręcznik. Chwilę pokręciła się po obszernym pomieszczeniu, widocznie czegoś szukając.
 - Skończyłaś już? - spytała nagle, spoglądając mi przez ramię.
Przytaknęłam. Chyba nigdy nie nauczę się normalnie odpowiadać...
 - Dobrze więc. - mruknęła ciskając ścierką gdzieś w kąt - Mamy TYLKO, przypominam TYLKO godzinę na sprzątnięcie pewnego osobnika. Rozumiesz to?
 - Nie mów tak głośno... - powiedziałam w końcu najciszej jak mogłam. Berna jednak miała dobry słuch. Dziewczyna zmarszczyła czoło, podpierając dłońmi boki.
 - Żartujesz sobie ze mnie? - warknęła. Widocznie zrozumiała moje słowa jako ''uspokój się''. - Myślisz, że dobre morderstwo da się wykonać W GODZINĘ?! - nacisnęła na przeciąg czasowy, jakby chciała mi przekazać, że ma tylko tyle życia, a jeszcze nie zrobiła miliarda zaplanowanych rzeczy.
 - Powiedziałam, abyś ściszyła ton. Jeszcze Cię ktoś usłyszy. - odpowiedziałam ze stoickim spokojem.
 - No kto niby taki?
 - Chociażby on. - dyskretnie wskazałam na wchodzącego do zakładu mężczyznę.
Berna otworzyła szerzej oczy i odetchnęła, próbując się uspokoić.
 - Dobrze więc... Zajmij się nim, tylko szybko. - odrzekła odchodząc.
Zdjęłam rękawiczki z dłoni i ruszyłam w stronę nieznanego gościa. Hoodie widząc, że oddalam się od niego, wstał gwałtownie i pokłusował do mnie. Oboje zatrzymaliśmy się obok chłopaka.
 - W czymś panu pomóc? - spytałam, jakby poprzedniej rozmowy z Berną w ogóle nie było.

  Christoper? 

Od Jennifer

Wracałam ciemnym lasem z udanego polowania.W torbie leżały dwa postrzelone króliki a Sky szła przy mojej nodze.Wyraźnie czekała na to aż dam jej jednego z tych królików.Popatrzyłam na nią.
-Nie,Sky nie.Nie dostaniesz.-powiedziałam surowo.
Lisica popatrzyła na mnie oczkami zbitego pieska.Zdałam sobie sprawę że te słodkie oczka zaraz zaczną na mnie działać.
-NIE! Sky ile razy mam ci powtarzać,że nie dostaniesz nic do jedzenia dopóki nie będziemy w domu.-już prawie krzyczałam.
Sky popatrzyła na mnie i zwiesiła łeb.Patrząc na nią już miałam dać jej tego królika ale w końcu się ogarnęłam. "Trzeba nauczyć ją dyscypliny.Nie znaczy nie."pomyślałam. Idąc tak i pogrążając się w rozmyślaniach wpadłam na jakąś dziewczynę.
-Uważaj jak leziesz.-warknęłam.

Emilly?

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Od John'a, C.D Nivan'a

Spojrzałem na Nivan'a. Uśmiechnąłem się lekko. Z szafek wyjąłem trzy duże talerze, bo Vanessa pewnie zwali z małego talerza jedzenie. Nie wiem jak to robi, czasem się zastanawiam czy to naprawdę moja siostra.
- Biorę pierwsza! - krzyknęła.
Zabrała jedną nóżkę, a ja drugą znaczy miałem ją a po chwili straciłem. Nivan zabrał mi jedzenie. Apf... Odłożyłem talerz. W sumie głodny nie byłem, takie normalne. Poszedłem do salonu gdzie na kanapie siedział Nivan i Vanessa. Oglądali telewizję, a raczej kłócili się o pilota. Podszedłem do nich i wyrwałem im pilota. Włączyłem pierwszy lepszy program, którym okazał się być Viva.
- No John! - fuknęła Vanessa.
Spojrzałem na nią, a ta od razu spuściła wzrok.
- John włącz co innego. - mruknął Nivan.
Dałem mu pilota.
- Sam włącz, ja idę do sklepu po cukierki, sok, mleko, płatki i dużo innych rzeczy. - powiedziałem.
- Idę z tobą. - oznajmił chłopak i wstał.
- Nie musisz, ale skoro chcesz. - powiedziałem z uśmiechem.

<Nivan?>

Od Miriam

Dziewczyna rozsunęła kwiatowe zasłony. Od razu wzniósł się obłoczek kurzu który tańczył leniwie w smugach światła.Przetarła dłonią parapet i ułożyła na nich doniczki z herbacianymi różami. Przez chwile obserwowała te delikatne pastelowe kwiatki, uchyliła okno i odwróciła się do pomieszczenia. Odetchnęła ciężkim powietrzem. Wprowadzki nigdy nie były łatwe,a ogarnięcie tego burdelu, jeszcze bardziej. Obdarte ściany oczekują farby, stare panele, odnowy. Dobrze że meble przynajmniej wytrzymają rok. Rzuciła znudzonym wzrokiem na pudła. Połowa z nich to księgi, ale pierw te stare półki wymagają odnowy zanim położy na nich drogocenne klasyki literatury.
A teraz, czas na rozrywkę.
Wyskoczyła ubrana jak codzień, spodnie w kolorze czerwonego wina, ciężkie trapery, bokserka czarna a na nią zarzucona ramoneska. Winda dalej zepsuta, dobrze że to jednak 4 piętro. Klatka budynku również nie była zadbana. Od razu widać było kto mieszka na którym piętrze. Odgłosy również temu towarzyszyły. Gdzieś tam wesoła rodzinka, obok pijaczyna, niżej.. Kurde, ktoś urządził prywatny burdel.
Miriam spojrzała na drzwi ostatniego z mieszkań. Różowe futerko na drzwiach.Jak to możliwe że wcześniej tego nie zauważyła? Zaczesała włosy do tyłu i zmarszczyła brwi. Będzie musiała się pilnować.
Zeskoczyła z ostatnich schodków i wyszła z blokowiska.

Praca w bibliotece jest bardzo przyjemną pracą. Właśnie katalogowała jakieś tam nowe książki, czytając pierwsze strony.
-Ty masz je katalogować, nie czytać!-
Stara purchwa rzuciła pliczek kopert przed jej nosem. Obrzuciła ją spojrzeniem wyższości i poszła gdzieś między półki strasząc młodzież.
Miriam westchnęła. Wyjęła swoje chude palce spod dokumentów i rozmasowała je.
-Co to za bibliotekarz nie znający własnych książek?- Mruknęła pod nosem segregując te listy. Wstała ,jak zawsze gdy próbuje się skupić.
Godziny mijały dosyć szybko, ludzie niestety nie przychodzili. W tych czasach mało osób sięga po księgi kartkowane, tylko po e-boki czy inne.
Szkoda, Miriam powąchała jedną z starych ksiąg. Pożółkłe strony, lekko rozmazany tusz. Czuć było.. Księgą. Ale dziewczyna lubiła. Takie tam zboczenie zawodowe.

Dobijała 18, za godzinę zamykają bibliotekę. I nagle ludzie się obudzili.Studenci co potrzebują na teraz jakieś tam wypracowania, ludzie starsi wracający z pracy, czy tak matki z dziećmi wykłócające się że "jak mogliście wysłać mi powiadomienie do zapłaty za zaległe książki!"
Miri skończyła o 22.Zanim się ogarnęła, była już 23;30. Szybko wyszła z biblioteki, trzy,cztery razy sprawdzając zamek.
Ulice były puste.. I to się lekko nie podobało dziewczynie. Zanim ogarnie dom i siebie... A jutro ma jeszcze zajęcia. Przetarła twarz dłonią lecz przyśpieszyła kroku słysząc jakieś śmiechy i tłuczenia za sobą.

Witamy w Wielkim Mieście, gdzie problemy są jak w mniejszych. Tylko są liczniejsze.

Od John'a, C.D Vaness'y

Spojrzałem na Vanessę, znaczy na drzwi od pokoju. Zabrałem się za sprzątanie. Ugh... Zabić to dziecko.
*
Kiedy skończyłem poszedłem do swojego pokoju, ubrałem się, wyszedłem z pokoju. Ona chyba nie zamierza wyjść. Co za pie... Dobra nie ważne. Kiedyś ją zatłukę za to co robi. Westchnąłem cicho. Podszedłem do drzwi od jej pokoju, znaczy to nie jest jej pokój ale taki szczegół. Otworzyłem drzwi (debi.lka nie zakluczyła ich hahah), spojrzała na mnie.
- Idę na trening siatkówki. - powiedziałem.
Spojrzała na mnie.
- Zabierz mnie też! - wrzasnęła.
Spojrzałem na nią.
- Vanessa... - warknąłem. - Jak chcesz iść to się ubieraj, masz 5 minut.
- Pięć minut?! - krzyknęła.
- Albo nie idziesz.
Od razu wywaliła mnie z pokoju i już po chwili wyszła całkowicie ogarnięta. Jak ona to robi? Nigdy tego nie zrozumiem. Założyłem buty i kurtkę po czym wyszedłem z domu a tuż za mną młoda.

<Vanessa?>

Od Kael'a, C.D Leah

Obudziłem się ok 8 . Nie było obok mnie Leah ,więc rozwaliłem się na całe łóżko . Wziąłem telefon z szafki nocnej ,ale nie zdazyłem niczego zobaczyć , bo do pokoju weszła Leah ze śniadaniem. Miłe z jej strony ,że zrobiła mi śniadanie .
- To dla ciebie - powiedziała dumna z siebie i podała mi talerz z jajecznicą .
Pchniała przepysznie ,ale juz tak nie smakowała . Była tak przesolona jakby ktoś tam całą paczkę soli wsypał . Cóż talentu kulinarnego to ona nie ma . Patrzyła się jak jem , robiłem to z trudem ,ale zjadłem by nie było jej przykro.
- Smakowało? - zapytała z uśmiechem
- Taak - skłamałem i uśmiechnąłem się .
- Idę się ogarnąć - oznajmiłem .
Wstałem i udałem się do łazienki . Wykąpałem się pod prysznicem , ubrałem się w szare dresy oraz czarną koszulkę z krótkim rękawkiem i poszedłem do Leah. Siedziała na kanapie i oglądała telewizję .
- Może się gdzieś przejdziemy ? - rzuciłem pomysłem - Odrazu zobaczymy czy nadal są pod twoim domem .
- Oczywiście - uradowała się i czym prędzej poszła ubrać już wyschnięte ubrania.
Załozyłem moje buty oraz kurtkę i czekałem na nią ,aż się wyszykuje . Trwało to jakieś 15 nim wyśliśmy . Bylo słonecznie , trochę śnegu napadało ,ale zaraz topniał.
- Co za dzień tygodnia jest dziś ? - zapytała.
- O ile się nie mylę to sobota , mam dziś wolne - uśmiechnąłem się ciepło - Możemy spędzić razem dzień .
Rozmawiając i śmiejąc się zmierzaliśmy do jej mieszkania .
Wreszcie doszliśmy .
- Kurde ,dalej tam stoją... - powiedziała zmartwoina.
Po chwili zadzwonił telefon Leah. Widać było ,że nie jest zadowolona. Odebrała z przestraszonym wyrazem twarzy . Nie słuchałem dokładnie o czym rozmawawiali ,lecz ten ktoś kto dzwonił krzyczał na nią .
-Chodźmy do parku - zaproponowała . - Zrobimy sobie kilka wspólnych zdjęć.
- Okej - zaśmiałem się .
Doszliśmy do największego Parku w naszym mieście , usiedliśmy na ławce i zaczeliśmy robić sobie zdjęcia , to razem , to osobno .
Nagle poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu i odwróciłem się . Stał tam chłopak . Lea się przeraziła.


Leah?

Od Emily C.D Oskara

Spojrzałam na swojego psa. Nie był do końca przekonany o dobrych intencjach. Chłopak kucnął i wyciągnął do niego rękę. Fogo podszedł i powąchał wierzch dłoni. Uśmiechnęłam się kiedy trącił go nosem. Oskar podrapał go za uchem.
-Teraz od niego nie uciekniesz. - Zaśmiałam się. - On to kocha.
Pies przewrócił się w mgnieniu oka na ziemię. Patrzył maślanym wzrokiem na niego, jakby błagał o pieszczoty.
Kilka chwil później wstaliśmy oboje. Zwierzaki nie były zadowolone z tego powodu. Uśmiechnęłam się pogodnie do chłopaka.
-Nie widziałem Cię wcześniej nigdzie. Od dawna tutaj mieszkasz?
-Nawet nie minął jeszcze tydzień.
-To jak tutaj trafiłaś?
-Przypadek. - Odparłam i wzruszyłam ramionami. Fogo znalazł sobie inną ofiarę, tym razem była to wiewiórka. Westchnęłam tylko i patrzyłam jak pies bezradnie próbuje wejść na drzewo. Chłopak uniósł pytająco brew.
-Instynkty myśliwskie siedzą w nim tak głęboko, że nie potrafi się opamiętać. - Powiedziałam to w taki sposób, jakbym wypuszczała powietrze z płuc. Podeszłam do psa i złapałam go za obrożę. Mój pupil próbował jeszcze przez chwilę walczyć lecz na marne były jego wysiłki. Kilka minut później siedział spokojnie przy mojej nodze.
-Przepraszam za niego. - Mówiłam niepewnie z opuszczoną głową.
-Nic się nie stało. Chcesz może zwiedzić okolicę?
-Z chęcią. - Z uśmiechem podniosłam głowę. Patrzył na mnie uważnie tymi swoimi zielonymi oczami. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego koloru u człowieka.
Ruszyliśmy w milczeniu ścieżką, mijając polanę. Rufus kroczył dumnym krokiem przy Oskarze. Fogo jak zawsze musiał wszędzie wetknąć swój ciekawski nos. Nie mógłby iść spokojnie nie biegając i goniąc wszystkiego wokół.
Przeszliśmy przez las. Było w nim spokojnie, miejscami za spokojnie. Kilka kilometrów dalej znaleźliśmy stare przewrócone drzewo. Usiedliśmy na nim obserwując otaczający nas krajobraz.
Rufus położył się u stóp swojego właściciela. Oskar spojrzał na mnie.
-Jak tutaj trafiłaś?
-Powiedzmy, że chcę  znaleźć miejsce na świecie, swoje miejsce. - Uśmiechnęłam się. Nie będę mu opowiadać, że nie mam domu itp.
-Czym się tak na co dzień zajmujesz ogólnie?
Opowiedziałam o moim zawodzie lekarza oraz jak dorabiam jako tancerka. Kiedy chciałam zapytać o jego zawód, zza krzaków wyskoczył jak oparzony mój pies. Chwilę po nim dziwne latające coś. Było  duże a zamiast ogona jakby macki.  Zerwaliśmy się z miejsca, niewiele myśląc zaczęliśmy uciekać. Potwór teraz zamiast jednego celu miał teraz cztery. Przeklęłam psa pod nosem i w myślach. On się chyba nigdy nie nauczy uważać. Próbowaliśmy go jakoś zgubić lecz na darmo, marnowaliśmy tylko energie. Dobiegliśmy do jakiegoś rowu. Zwierzaki przeskoczyły bez problemu, tak samo jak chłopak. Niestety ja przy lądowaniu upadła. Coś strzeliło mi w kostce, poczułam ostry promieniujący ból. Nie dałam rady się podnieść. Chłopak zawrócił się po mnie. Teraz miałam do wyboru albo przyjąć pomoc albo żegnać się z życiem. Wybrałam pierwszą opcję. Oskar pomógł mi wstać, z jego pomocą zaczęłam jakoś kuśtykać do przodu. Potwór chciał próbował jakoś obejść przeszkodę. Zaczął się denerwować. My przez ten czas znaleźliśmy jaskinię. Weszliśmy tam i obserwowaliśmy jak nieznana mi istota przeskakuje rów i leci w naszą stronę. Nie mogła się do nas dostać, wejście było za małe.
Po kilku minutach dała za wygraną i odeszła. Oboje odetchnęliśmy z ulgą.
-Dziękuję za pomoc. - Wyrzuciłam z siebie.
Oskar? Troszkę chaotycznie napisane ale mam nadzieję, że się spodoba xD

Nowy członek - Christoper!

Christoper | 23 lata | Ochroniarz

Od Yoni, C.D Ethan'a

-To nie był teren łowiecki, do jasnej cholery!-krzyknęłam i rzuciłam wnyki na ziemię.-Przy wejściu do gaju leżało to, a w krzakach znalazłam patyk z kolcami. Może mi jeszcze wmówisz, że postawiłeś je tam, żeby zwierzęta nie wchodziły do lasu?!
-Wnyki może i są moje, chociaż ręki nie dam sobie obciąć...-uciął i po chwili zdał sobie sprawę, że to najgłupsze określenie jakiego mógł teraz i to przy mnie użyć.-Ale ja takich prowizorycznych pułapek nie robię!
-Słuchaj Carter...
-Może trochę grzeczniej!
-Słuchaj Carter.-powtórzyłam dobitniej.-Jeżeli jeszcze ktoś ucierpi przez twoje pułapki, albo jeżeli znajdę martwe zwierze, które nie znajduje się na terenie łowieckim to przysięgam...Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza!
-No dobra, chyba już sobie pogadaliście.-odezwał się w końcu Ares i złapał mnie za ramiona.-Do widzenia Ethanie, życzę miłego dnia.
Carter mruknął coś pod nosem, gdy odchodziliśmy. W drodze powrotnej biłam się w pierś, że nie włamałam mu się do domu i nie rozstawiła tej pułapki na środku salonu. Dla uspokojenia dostałam gorącą czekoladę od Aresa. Dał mi nawet pobyć samej. Dobrze rozumiał, że muszę ochłonąć, bo jeszcze powiem kilka słów za dużo.
W nocy, nadal siedziałam na łóżku i rozmyślałam. Tylko, że nie o wnykach Cartera. Zastanawiałam się jak długo uda mi się utrzymać w tajemnicy miejsce jego pobytu. W głębi duszy dziękowałam Najwyższemu, że Zero nie potrafi mówić ludzkim głosem jak mistyczne stworzenia. Nagle jak na zawołanie lisek wskoczył na łóżko i usiadł mi na kolanach.
-Dzisiaj też idziemy?-zapytał z nadzieją w oczach.
-Co robi Ares?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Zasnął na kanapie w salonie.-zaśmiał się i zamerdał ogonkiem.
-Zero...muszę cię o coś prosić.-zaczęłam, a lisek przechylił głowę w bok.-Zostań dziś z Ares'em
-Dlaczego?
Zawahałam się. Wtedy to by była moja wina, bo niczego nie powiedziałam. Nie ujawniłam prawdy. Życie w kłamstwie jest ciężkie, ale jeżeli ma to na celu chronienie ukochanej osoby...
-Po prostu z nim zostań.
Zero kiwnął głową, chociaż niewiele z tego rozumiał.
*
Weszłam do opuszczonego zamku i rozejrzałam się. Jak zwykle cisza. Przynajmniej w holu. Dobrze wiedziałam gdzie jest. Ukrył się w najgłębszej części zamku, żeby jakiemuś ciekawskiemu człowieczkowi nie przyszło do głowy sprawdzenie kto się szwenda po "ruinach". Przeszłam przez wielki korytarz i zauważyłam światło wypadające przez szparę w drzwiach. Otworzyłam je szerzej i zajrzałam do środka. Był tu. Zasnął na fotelu, przy zapalonej świecy z książką na kolanach. Na oparciu siedział wielki feniks, który czuwał nad nim, a w nogach usadowiło się wilcze szczenię i mała sarenka. Uśmiechnęłam się, co ostatnio rzadko mi się zdarzało i podeszłam bliżej. Feniks od razu mnie zauważył i wskazał dziobem koc, który leżał na podłodze. Podniosłam go i okryłam śpiącego. Na stoliku, koło świecy walało się pełno książek. Pozbierałam je i zaczęłam segregować na pułkach. Gdy odłożyłam ostatnią coś objęło mnie w pasie i pociągnęło do tyłu.
-Mogłem ci pomóc.-szepnął mi do ucha i wtulił się we mnie.
-Nie chciałam cię budzić.-powiedziałam.
Próbowałam uwolnić się od jego uścisku, ale nie mogłam. Postałam z nim tak chwilę i postanowiłam brać inną taktykę.
-N.-szepnęłam i podziałało.
Chłopak odwrócił mnie i popatrzył mi z uśmiechem w oczy.
-Nie tak mam na imię.-zauważył i znów mnie przytulił.
*
Wróciłam do domu dość późno. Było dobrze po południu. Ares pewnie już się zbierał do wyjścia w las, żeby mnie szukać. Weszłam do domu i zaczęłam nasłuchiwać. Nic. Cisza. Zdjęłam buty i weszłam do salonu. Pastor dalej spał jak zabity na kanapie. Na podłodze walały się zdjęcia, a na stoliku stało sześć kubków kawy. Zaczęłam się zastanawiać, czy on aby na pewno nie przesadza z tą kofeiną. Gdy zaczęłam je zbierać Zero wskoczył mężczyźnie na brzuch i obudził go.
-Która?-zapytał półprzytomny i się przeciągnął.
-Za pięć pierwsza.-odpowiedziałam i poszłam do kuchni.
-Oo!-zerwał się.-Zostaw to, jak wrócimy to umyję je!
-Wrócimy skąd?-zapytałam wychylając się na przedpokój.
-Z miasta. Dziś jest dzień zakupów.
Chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić na to wyjście. Co tydzień jeździliśmy do miasta na duże zakupy. Wielu rzeczy, które były nam potrzebne niestety nie były do zdobycia na przedmieściach, to też urządzaliśmy sobie takie wycieczki. Dobrze, ze Ares nie zauważył, że nie nie było, a i Zero w żaden sposób mnie nie sypnął. Może i nie byłam typem społecznika, ale miasto zawsze robiło na mnie wrażenie. A szczególnie dzielnica, w której było pełno sklepów i knajp. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżaliśmy pojawiało się coś nowego. Ale najbardziej podobała mi się galeria handlowa. Tam było wszystko. Nawet rzeczy, które przeciętnemu człowiekowi nie są do przeżycia potrzebna. Na horyzoncie zobaczyłam sklep Cartera i z czystej ciekawości zaprowadziłam tam Aresa.
-Chcesz pooglądać broń?-zapytał zdziwiony, gdy weszliśmy do środka.-Przecież nie lubisz broni palnej.
-Ale mają tu też kusze.-powiedziałam od niechcenia i wskazałam półki po mojej lewej.-Jakby co będę tam.
-Dobra.-odpowiedział z uśmiechem i popatrzył przed siebie.-O, Ethan!

No, Ethan, o czym pogadasz z pastorem??