niedziela, 25 stycznia 2015

Od Vanitasa C.D Marcella

Ożywiłem się niemal natychmiast na dźwięk otwieranych drzwi. Obracając się gwałtownie w stronę jego źródła, wlepiłem wzrok w Marcella stojącego obok wyjścia z łazienki. Był tak czysty, jakby ktoś właśnie wyprał go w Pervollu (Vanish jest mój xd). Dopiero teraz spostrzegłem jak potwornie blady jest ten chłopak. Jego ręce w całości zdominowane przez blizny ciągnące się od nadgarstków aż po same łokcie, barwiły skórę na jasną purpurę. Bandaż na prawej zamaskował połowę "pamiątek" zdobiących górne kończyny rogatego młodziaka. Uśmiechnął się do mnie, a potem zdjął ręcznik z głowy. Lekko wilgotne włosy swobodnie opadały na twarz Marcella, zakrywając jedno z błękitnych oczu.
- I jak, pasowały? - spytał mnie po chwili milczenia, dalej się uśmiechając.
Zacząłem się przyzwyczajać do tego nieodłącznego elementu osobowości białowłosego. Chociaż nie mówiłem za dużo, wydawało mi się, że on rozumie mnie bez słów. Nawet wtedy, kiedy nie chciałem żeby o czymś wiedział. W sumie to nie miałem pojęcia co siedzi w tym jego umyśle, kryjącym się w śnieżnobiałej czaszce.
- Tak. - odparłem krótko, nie spuszczając wzroku ze swojego towarzysza.
Marcepan pokiwał głową z aprobatą i usiadł na sofie naprzeciwko mnie. Chyba zająłem mu łóżko, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Jak będzie chciał, to mogę równie dobrze spać na podłodze. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem jak jakieś napalone zwierzęta tylko, że Marcell prawie w ogóle nie mrugał i co chwila przekręcał głowę w prawo lub w lewo jakby chciał mi się lepiej przyjrzeć. Po dłuższej chwili poczułem się nieswojo, więc odwróciłem głowę, chwyciłem pierwszą lepszą książkę walającą się po ziemi, otworzyłem na losowej stronie, udając, że czytam. Młodziak zachichotał cicho, a potem leniwie podniósł się z sofy i usiadł na krawędzi łóżka.
"Zignoruj to, zignoruj!..." - powtarzałem w myślach, czując na sobie jego dociekliwe spojrzenie.
Ten przybliżył się jeszcze bardziej. Oddaliłem się do samej ściany, modląc się, aby nie wykonał żadnego ruchu w moim kierunku. Zrobił minę rozbawionego dziecka, położył się obok mnie, rozciągając się na całą długość łóżka. W dalszym ciągu starałem się nie zwracać na niego uwagi, ale doskonale wiedziałem, że w tej właśnie chwili Marcell szydzi sobie ze w myślach z mojej bezradności. Wtem poczułem jak przyjemnie ciepła dłoń chłopaka przesuwa się wzdłuż mojego boku. Zadrżałem nieznacznie, a później popatrzyłem na Rogacza bardziej zawstydzony niżeli zły.
- Masz taką delikatną skórę... - stwierdził z zadowoleniem, błyskawicznie dokładając drugą dłoń.
- Marcell! - krzyknąłem, dając mu do zrozumienia, aby trzymał ręce przy sobie.
Ten tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej, przeszedł z boku na tors, a ja zerwałem się jak porażony prądem. Nigdy nikt nie był przy mnie tak blisko, a na pewno już nie domagał się bliskości aż nazbyt dobitnie. Podniosłem się do pozycji siedzącej z zamiarem ulotnienia się stąd jak najszybciej to możliwe. Nie zdążyłem nawet dostatecznie odejść od łóżka, a już poczułem jak białowłosy łapie mnie za rękę i niewiarygodną siłą powala z powrotem na materac. Lekko oszołomiony spojrzałem na tę bladą, nie okazującą choćby cienia gniewu twarz.
- Wybierasz się gdzieś? - szepnął mi pytająco do ucha, a potem pogłaskał po policzku.
Znowu przeszła mnie fala strachu, zadrżałem na dźwięk tego czułego głosu. Czułem się jak mały, bezradny chłopiec którym kiedyś byłem. Nagle otrząsnąłem się, wywróciłem Marcepana na plecy i zablokowałem rozbiegane rączki.
- Marcell, dość już!
Chłopak pozostał niewzruszony, ponownie stając się głuchym na wszelkie ostrzeżenia z mojej strony. Chyba własnie odkryłem przyczynę niezwykłości tego diabelskiego stworzenia: drzemała w nim niepohamowana śmiałość, był bezpośredni aż do bólu. Tego, czego nie potrafił wyrazić na pomocą słów, wyrażał gestami i mową ciała. Emanował niesamowitym spokojem ducha, skutecznie zagłuszając mój zdrowy rozsądek. Korzystając z okazji i aby dobić mnie jeszcze bardziej, podparł się na łokciach, zrobił minę rozmarzonego do granic możliwości dziecka, po czym przeszył mą duszę na wskroś spojrzeniem tych błękitnych ślepi demona...
Skarciłem się w myślach. Vanitas, ty debilu skończony! Trzeba było uciekać kiedy tylko była okazja, a była ich niezliczona ilość! Teraz już za późno...
Znowu wpadłem w ten dziwny letarg z którego nie byłem w stanie samodzielnie się otrząsnąć. Całe życie momentalnie przeleciało mi przed oczami jak samobójcy zamierzającemu właśnie skoczyć z mostu wprost do rwącego potoku. Zaparło mi dech, zamarłem. Słyszałem głos Marcella przywołujący moją osobę z powrotem do rzeczywistości, ale nie reagowałem na niego.

Marcepanek? Pierwszy raz opisuję taką sytuację, więc nie bij po łapach D: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz