Obudziłam się w środku nocy przez gwałtowny dzwonek telefonu, którego
zapomniałam wyłączyć. Wstałam z sofy i przetarłam dłońmi oczy, a
następnie chwyciłam gumkę leżącą na pobliskiej szafce i związałam Włosy w
wysoką kitę. W sumie, usunęłam przy pracy, więc ubrania wciąż miałam
na sobie. Wzięłam telefon, słuchawki, mój scyzoryk, z którym się nigdy
nie rozstaje oraz kilka drobniaków. Zarzuciłam bluzę na ramiona, a
następnie trzasnęłam drzwiami, zamknęłam je po chwili kluczykiem.
Wyszłam z budynku i rozejrzałam się po ulicy. Była praktycznie pusta.
Słyszałam tylko kilka śmiechów i rozmów. Jednak wiadomo, że należały one
do osób, które praktycznie błagają o jakieś kłopoty. Prychnęłam,
wkładając ręce do kieszeni bluzy i ziewnęłam.
Rozejrzałam się na lewo i na prawo, a następnie przebiegłam na drugą stronę ulicy.
-„Pójdę do centrum, może być zabawnie o pierwszej w nocy” – Pomyślałam i
jakoś ciało automatycznie skręciło w pierwszą, małą uliczkę. Skoczyłam
przez drobny płot i skupiłam się na drodze. Szłam przez ulice miasta
powolnym krokiem i założyłam kaptur ciepłej, czarnej bluzy, gdy zaczął
mocniej padać deszcz. Materiał zasłaniał mi widoczność, jednak nie
interesowało mnie to za bardzo. Przez tą całą wilgoć kręciły mi się
włosy, a tego najbardziej nie lubiłam. Jęczę pod nosem i wyjmuję z
lewej kieszeni spodnie słuchawki, które podłączam do swojego telefonu i
puszczam piosenkę, która pochodzi z dawnych lat „We are” zespołu
Thousand Foot Krutch.
Skupiona na tekście i nuceniu pod nosem mijałam już ludzi, w końcu nawet
o takiej godzinie w centrum było pełno osób. Niektórzy upici,
nieprzytomni, niektórzy świadomi. Zaczęłam gwizdać, a następnie
dostrzegłam w malutkiej wąskiej uliczce grupę ludzi. Już z oddali było
słychać głośną kłótnię. Wyjęłam dłonie z kieszeni, zacisnęłam je w
pięści i nim zdążyłam załapać o co chodzi uderzyłam kręgosłup dużego
mężczyznę, który schylał się do jakiejś dużo niższej postaci. Zgiął się i
zawył. Odwrócił się pełen gniewu w oczach. Cały drżał, jednak
przypuszczam, że nie ze strachu, a raczej z podekscytowania. Warknął na
mnie donośnym głosem, a następnie i schylił się nade mną. Przeklął mi
prosto w twarz. Na początku raz, później drugi, trzeci i czwarty.
Skrzywiłam się i uderzyłam go w policzek, tym razem z otwartej dłoni. Z
objęć innego kolesia wyrwał się jakiś chłopak i pociągnął mnie za rękaw w
idealnym momencie. Uchronił mnie przed gniewem mężczyzny.
Chłopak był blondynem o wiotkich ramionach. Był naprawdę mały, mniejszy
ode mnie. Miał na sobie tylko kurtkę i zwykłe jeansowe spodnie. Gdy
tylko wyrwaliśmy się z małej uliczki i skręciliśmy w inną – główną
ulicę, puścił mnie i nisko się ukłonił. Dostrzegłam, że krwawi z wargi.
Puściłam mu oczko, a następnie ruszyłam dalej przed siebie. Schowałam
słuchawki i zerknęłam na zegarek.
Oblizałam zmarznięte usta, a następnie wystrzeliłam palce, ponieważ od
dawna kocham dźwięk ich strzelania. Rozglądałam się na około i
dostrzegałam bójkę. Tym razem nie było tak miło jak wcześniej. Oprawcami
było około pięciu dobrze zbudowanych, widać wspaniale walczących
mężczyzn średniego wzrostu, a ich ofiarami było dwóch, również młodych
chłopaków. Dużo osób oglądało bitwę, jednak nikomu nie przyszło do
głowy, żeby ich zatrzymać. Dobra okazja, by ponownie przypomnieć stare
lata z gangów, jednak gdy tylko wyrwałam się na przód tłumu, a następnie
wyszłam z okręgu i stanęłam za chłopakami okładającymi innych. Ktoś
pociągnął mnie jednak gwałtownie do tyłu.
- Lepiej nie próbuj, bo to nie są jacyś słabeusze – Powiedziała
nieznajoma postać. – Chyba, że umiesz walczyć, pomogę w takim razie. –
Osoba uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz