-To nie był teren łowiecki, do jasnej cholery!-krzyknęłam i rzuciłam
wnyki na ziemię.-Przy wejściu do gaju leżało to, a w krzakach znalazłam
patyk z kolcami. Może mi jeszcze wmówisz, że postawiłeś je tam, żeby
zwierzęta nie wchodziły do lasu?!
-Wnyki może i są moje, chociaż ręki nie dam sobie obciąć...-uciął i po
chwili zdał sobie sprawę, że to najgłupsze określenie jakiego mógł teraz
i to przy mnie użyć.-Ale ja takich prowizorycznych pułapek nie robię!
-Słuchaj Carter...
-Może trochę grzeczniej!
-Słuchaj Carter.-powtórzyłam dobitniej.-Jeżeli jeszcze ktoś ucierpi
przez twoje pułapki, albo jeżeli znajdę martwe zwierze, które nie
znajduje się na terenie łowieckim to przysięgam...Zrobię ci z dupy
jesień średniowiecza!
-No dobra, chyba już sobie pogadaliście.-odezwał się w końcu Ares i
złapał mnie za ramiona.-Do widzenia Ethanie, życzę miłego dnia.
Carter mruknął coś pod nosem, gdy odchodziliśmy. W drodze powrotnej
biłam się w pierś, że nie włamałam mu się do domu i nie rozstawiła tej
pułapki na środku salonu. Dla uspokojenia dostałam gorącą czekoladę od
Aresa. Dał mi nawet pobyć samej. Dobrze rozumiał, że muszę ochłonąć, bo
jeszcze powiem kilka słów za dużo.
W nocy, nadal siedziałam na łóżku i rozmyślałam. Tylko, że nie o wnykach
Cartera. Zastanawiałam się jak długo uda mi się utrzymać w tajemnicy
miejsce jego pobytu. W głębi duszy dziękowałam Najwyższemu, że Zero nie
potrafi mówić ludzkim głosem jak mistyczne stworzenia. Nagle jak na
zawołanie lisek wskoczył na łóżko i usiadł mi na kolanach.
-Dzisiaj też idziemy?-zapytał z nadzieją w oczach.
-Co robi Ares?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Zasnął na kanapie w salonie.-zaśmiał się i zamerdał ogonkiem.
-Zero...muszę cię o coś prosić.-zaczęłam, a lisek przechylił głowę w bok.-Zostań dziś z Ares'em
-Dlaczego?
Zawahałam się. Wtedy to by była moja wina, bo niczego nie powiedziałam.
Nie ujawniłam prawdy. Życie w kłamstwie jest ciężkie, ale jeżeli ma to
na celu chronienie ukochanej osoby...
-Po prostu z nim zostań.
Zero kiwnął głową, chociaż niewiele z tego rozumiał.
*
Weszłam do opuszczonego zamku i rozejrzałam się. Jak zwykle cisza.
Przynajmniej w holu. Dobrze wiedziałam gdzie jest. Ukrył się w
najgłębszej części zamku, żeby jakiemuś ciekawskiemu człowieczkowi nie
przyszło do głowy sprawdzenie kto się szwenda po "ruinach". Przeszłam
przez wielki korytarz i zauważyłam światło wypadające przez szparę w
drzwiach. Otworzyłam je szerzej i zajrzałam do środka. Był tu. Zasnął na
fotelu, przy zapalonej świecy z książką na kolanach. Na oparciu
siedział wielki feniks, który czuwał nad nim, a w nogach usadowiło się
wilcze szczenię i mała sarenka. Uśmiechnęłam się, co ostatnio rzadko mi
się zdarzało i podeszłam bliżej. Feniks od razu mnie zauważył i wskazał
dziobem koc, który leżał na podłodze. Podniosłam go i okryłam śpiącego.
Na stoliku, koło świecy walało się pełno książek. Pozbierałam je i
zaczęłam segregować na pułkach. Gdy odłożyłam ostatnią coś objęło mnie w
pasie i pociągnęło do tyłu.
-Mogłem ci pomóc.-szepnął mi do ucha i wtulił się we mnie.
-Nie chciałam cię budzić.-powiedziałam.
Próbowałam uwolnić się od jego uścisku, ale nie mogłam. Postałam z nim tak chwilę i postanowiłam brać inną taktykę.
-N.-szepnęłam i podziałało.
Chłopak odwrócił mnie i popatrzył mi z uśmiechem w oczy.
-Nie tak mam na imię.-zauważył i znów mnie przytulił.
*
Wróciłam do domu dość późno. Było dobrze po południu. Ares pewnie już
się zbierał do wyjścia w las, żeby mnie szukać. Weszłam do domu i
zaczęłam nasłuchiwać. Nic. Cisza. Zdjęłam buty i weszłam do salonu.
Pastor dalej spał jak zabity na kanapie. Na podłodze walały się zdjęcia,
a na stoliku stało sześć kubków kawy. Zaczęłam się zastanawiać, czy on
aby na pewno nie przesadza z tą kofeiną. Gdy zaczęłam je zbierać Zero
wskoczył mężczyźnie na brzuch i obudził go.
-Która?-zapytał półprzytomny i się przeciągnął.
-Za pięć pierwsza.-odpowiedziałam i poszłam do kuchni.
-Oo!-zerwał się.-Zostaw to, jak wrócimy to umyję je!
-Wrócimy skąd?-zapytałam wychylając się na przedpokój.
-Z miasta. Dziś jest dzień zakupów.
Chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić na to wyjście. Co tydzień
jeździliśmy do miasta na duże zakupy. Wielu rzeczy, które były nam
potrzebne niestety nie były do zdobycia na przedmieściach, to też
urządzaliśmy sobie takie wycieczki. Dobrze, ze Ares nie zauważył, że nie
nie było, a i Zero w żaden sposób mnie nie sypnął. Może i nie byłam
typem społecznika, ale miasto zawsze robiło na mnie wrażenie. A
szczególnie dzielnica, w której było pełno sklepów i knajp. Za każdym
razem, gdy tu przyjeżdżaliśmy pojawiało się coś nowego. Ale najbardziej
podobała mi się galeria handlowa. Tam było wszystko. Nawet rzeczy, które
przeciętnemu człowiekowi nie są do przeżycia potrzebna. Na horyzoncie
zobaczyłam sklep Cartera i z czystej ciekawości zaprowadziłam tam Aresa.
-Chcesz pooglądać broń?-zapytał zdziwiony, gdy weszliśmy do środka.-Przecież nie lubisz broni palnej.
-Ale mają tu też kusze.-powiedziałam od niechcenia i wskazałam półki po mojej lewej.-Jakby co będę tam.
-Dobra.-odpowiedział z uśmiechem i popatrzył przed siebie.-O, Ethan!
No, Ethan, o czym pogadasz z pastorem??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz