czwartek, 22 stycznia 2015

Od Yoni

Wyszłam z lasu trzy godziny po wschodzie słońca. Postawiłam pierwsze kroki na ścieżce prowadzącej do wioski. Zawahałam się na chwilę i odwróciłam. Bardzo nie chciałam wracać. Zwierzęta rozumiały mnie lepiej niż ludzie i zawsze czułam się lepiej z dala od cywilizacji.
-Nie wracamy do domu?-zapytał Zero wskakując mi na ramię.
Znów się zawahałam. Przez myśl przeszło mi życie razem ze zwierzętami. Tak jak ON to zrobił...może nawet pozwoliłby mi ze sobą zamieszkać. Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę miasteczka. Nie mogłam zostawić Aresa samego. Nie byłoby to dla mnie takie łatwe, w końcu mnie wychował i...jest dla mnie prawie jak ojciec. Pierwsze sklepiki zostały otwarte i wiele kobiet postanowiło zrobić wczesne zakupy. Każda, która mnie mijała witała się ze mną, uśmiechała się, albo zagadywała. Gdy w końcu udało mi się dojść do domu poczułam dziwną ulgę. Znalazłam klucz w jednej z donic na werandzie i otworzyłam drzwi. Zdjęłam buty w przed pokoju, a Zero zeskoczył z mojego ramienia i zaczął się rozglądać. Nagle stanął jak wryty i patrzył przed siebie.
-No nareszcie raczyłaś wrócić!-usłyszałam głos za sobą i podniosłam głowę.
W drzwiach prowadzących do kuchni stał pastor. Widok wysokiego mężczyzny w średnim wieku, w czarnych spodniach, białej koszuli, czerwonym fartuchu i z nieogoloną facjatą sprawił, że miałam ochotę zanieść się śmiechem, ale się powstrzymałam.
-Zostawić cię na chwilę samego, a ty już zapominasz o istnieniu golarek...-westchnęłam i minęłam go w drzwiach.
-"Na chwilę"?!-oburzył się, a ja w tym czasie wzięłam kanapkę z talerza i zabrałam się o blat.-Nie było cię całe dwa dni!
Ugryzłam kawałek chleba i wpatrywałam się w niego. Nie chciałam go niepokoić, ale jego mina za każdym razem, gdy wracam po dłuższej nieobecności do domu była bezcenna. Ciężko było stwierdzić, czy chce płakać ze szczęścia, czy dać mi karę i zamknąć mnie w piwnicy...której nota bene nie posiadaliśmy.
-Znowu byłaś u NIEGO, prawda?-zapytał spokojnie i wziął ze stołu kubek z czarną kawą od której był co najmniej uzależniony.
-Nie.-skłamałam i patrzyłam mu prosto w oczy.
Niewiele ludzi potrafi zrobić coś takiego. Starałam się by moja twarz nie wyraziła w tym momencie jakiejkolwiek oznaki słabości, ale w głębi duszy...krzyczałam i płakałam. Musiałam pozostać niewzruszona. Obiecałam MU. Nie ważne jak bardzo ważną osobą był dla mnie Ares i nie ważne jak bardzo nie chciałam go okłamywać, po prostu musiałam.
-Yoni...-westchnął i upił łyk kawy.-Jeżeli ON żyje...jeżeli obiecałaś mu coś...proszę, możesz mi powiedzieć. Też go kocham, tylko, że jak syna, którego nigdy nie miałem. Chcę tylko wiedzieć, czy wszystko u niego w porządku.
-Ares wiesz, że to dla mnie drażliwy temat, więc jeżeli pozwolisz...-powiedziałam i stanęłam przed drzwiami kuchni.-Skończmy go.
Poszłam na górę, do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic, wysuszyłam się i przebrałam. Wyszłam na balkon i usiadłam na barierce. Nie mogłam tego robić, ale w tej pozycji jakoś tak lepiej mi się myślało. Szybciej nawiązywałam kontakt ze zwierzętami, które akurat były  w pobliżu. Opowiadały mi różne ciekawe rzeczy. zobaczyłam jak Ares wychodzi z domu i idzie do kaplicy. Pewnie się pomodlić. Był dość nietypowym pastorem. Nigdy nie okazywał swojej religijności jeżeli nie było to konieczne, ale wierzył.
Nagle zobaczyłam, że od strony wioski biegnie jakaś kobieta. Przerażona trzymała w rękach jakąś szmatkę, a gdy mnie zauważyła przyspieszyła.
-Yoni! Yoni, pomocy!-zawołała, potknęła się o swoją spódnicę i upadła.
Zeskoczyłam z barierki na daszek werandy, a potem na ziemie. Podbiegłam do kobiety i pomogłam jej wstać.
-Co się pani stało?-zapytał Ares, który musiał akurat wyjść z kaplicy.
-Nie mi...mój synek...poszedł do lasu i jeszcze nie wrócił!-zaniosła się histerycznym szlochem i wcisnęła mi do ręki materiał.-Znalazłam to przy wejściu do gaju...Boże...
Rozwinęłam szmatkę i znalazłam na niej krew. Przerażona samą myślą o tym co się mogło chłopcu stać pobiegłam do domu i wyjęłam ze skrzyni w holu sztylet w pochwie, który wsadziłam do buta i łuk z kołczanem. Wybiegłam z rozejrzałam się wokoło.
-Zero!-zawołałam i lisek natychmiast przybiegł.
Zamienił się w wielkiego tygrysa. Wsiadłam na jego grzbiet i pobiegliśmy do gaju. Gdy zwierze stanęło w miejscu zeszłam z niego. Na ziemi zauważyłam małą kałużę krwi. Chciałam podejść bliżej, ale Zero mnie powstrzymał. Złapał za koniec mojej koszulki i pociągnął mnie do tyłu.
-Tu są pułapki.-powiedział i wskazał nosem na krzak obok.
Rzeczywiście. W kępce wysokiej trawy zauważyłam wnyki, a pomiędzy liśćmi wystawał długi kijek zakończony kolcami. na nich znalazłam krew. Odetchnęłam z ulgą, że chłopiec nie wdepnął we wnyki, bo nie byłyby już czego ratować. Rozbroiłam je i podniosłam do światła. Znalazłam na nich wygrawerowane litery "E.C.". Ogarnęła mnie taka złość...ale uspokoiłam się. Wzięłam pułapkę ze sobą i weszliśmy do lasu. Zero szybko znalazł trop chłopaka dzięki jego krwi. Okazało się, że udało mu się dojść na polanę. Siedział pod drzewem, na szczęście przytomny i płakał.
-Yoni!-zawołał i otarł łzy.-Boli...chcę do mamy...
-Zaraz cię do niej zabiorę.-uspokoiłam go i pogłaskałam po głowie.
Obejrzałam ranę. Kolce nie wyrządziły mu wielkiej krzywdy. Rozerwały nogawkę od spodni i trochę go podrapały. Wzięłam młodego na ręce i posadziłam na grzbiecie Zero. Udało nam się szybko wrócić do mojego domu, gdzie czekała kobieta.
-Bogu niech będą dzięki!-zawołała i wzięła syna na ręce.-Jak ja ci się odwdzięczę Yoni?
-Nie trzeba.-machnęłam ręką.-Niech go pani weźmie do znachorki. Ona mu pomoże.
-Na pewno.-kiwnęła głową i ruszyła.-Jeszcze raz dziękuję!
Gdy tylko zniknęła z pola widzenia skoczyłam na grzbiet Zero.
-A ty dokąd moja panno?-zapytał Ares zagradzając mi drogę.
-Do Cartera.-powiedziałam wkurzona i pokazałam mu wnyki.-Znalazłam je rozstawione przy wejściu do lasu. Chłopak miał dużo szczęścia, że w nie nie wdepnął.
-W taki razie idę z tobą.-zakomunikował i ruszył przede mną.
Ares dobrze potrafił czytać mi w myślach. Chciał być przy tym, by uchronić mnie od zrobienia czegoś głupiego. Gdy tylko znaleźliśmy się blisko domu pozwoliłam Zero wrócić do swojej formy. Stanęliśmy przed drzwiami i zanim Ares zdążył kulturalnie zapukać, zaczęłam walić w drzwi. Nikt nie odpowiedział.
-Może nie ma go w domu.-pomyślał pastor i rozejrzał się.
Nagle zza domu wybiegł ogromny, czarny pies. Ucieszył się bardzo, gdy mnie zobaczył i zaczął skakać radośnie.
-Cześć Aiden.-przywitałam się mentalnie i pogłaskałam psa po głowie.-Gdzie twój pan?
-Za domem.-odpowiedział i zaszczekał.-Zaprowadzę was.

Ethan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz