sobota, 17 stycznia 2015

Od Oskara C.D Clementine

Wiem kim jest zamordowany facet. I właśnie mam zamiar im to powiedzieć.
- Zamordowany mężczyzna nazywa się Richard Collins, był zamieszany roku temu w handel ludźmi. Jeden z członków pewnej sekty wyznał, że to od niego kupili dziewiątkę kobiet do swoich rytuałów i wskazał namiary. Wszyscy z sekty zostali przymknięci, jednak nie było wystarczającej ilości dowodów na Collinsa. Zeznania świadków to w końcu nie wszystko. Potrzebne były konkretne dowody, więc musieliśmy go wypuścić zgodnie z prawem. Mam przypuszczenia, że winowajcą jest ktoś z rodziny tamtych kobiet. Potrzebne są ich dane. Oczywiście mogę się mylić. Chociaż jeszcze rodzina ludzi z sekty, oni też to mogli zrobić. - Oczy zabranych tutaj postaci były zwrócone na mnie. Niektórzy mieli notesy i długopisy, ale nic nie zapisali. Wszyscy analizowali pewnie co właśnie powiedziałem. 
- To nie on handlował ludźmi! - wykrzyknęła pierwsza osoba, kobieta w średnim wieku. Stała przytulona do do dużo młodszej osoby, jej oczy były zapuchnięte od płaczu. Wyraźnie odznaczały się również wory pod oczami. Matka Richarda. Popatrzyłem na nią lodowatym wzrokiem, widać, że chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz zmieniła zdanie. Teraz tylko stała wtulona w swojego drugiego syna, który objął ją ramieniem i cicho do niej mówił, uspokajał. 
- Jak został zamordowany? - kolejna odezwała się drobna dziewczyna, która przed chwilą przyszła. Przy jej nogach kręcił się lis. 
- Miał zakneblowane usta, kilkanaście dźgnięć najpierw w nogi, później klatkę piersiową. Morderca musiał wiedzieć kiedy ofiara kończy pracę i którędy z niej wraca. Chciał również, żeby mężczyzna cierpiał. - odpowiedział wysoki, barczysty mężczyzna. Był ubrany w czarny płaszcz, dżinsy, jednak na jego przedramieniu widniała żółta opaska z czarnym napisem 'POLICE', na nosie miał okulary oprawione w cienkie oprawki. Gęsta, siwa broda, jednak krótko i starannie przystrzyżona nadawała mu tajemniczy oraz surowy wygląd. 
Ciszę, która ponownie zapadła, rozdarł ryk. Rufus. Kilka osób zmarszczyło brwi, wyrwane z zapisywania notatek. A kazałem mu zostać przy drodze! Po chwili ujrzałem biegnącego drogą lwa. Uśmiechnąłem się. Chyba będę musiał kupić mu obrożę i następnym razem przywiązywać go sznurem do drzewa, żeby został na miejscu. 
Rzucił się na mnie ze swoimi zakurzonymi łapami na klatkę piersiową, o mało mnie nie przewracając. Przy okazji zostawił na mojej koszuli dwa wielkie ślady kocich łap. 
- Co tu robi ten lew? Weź go stąd zabierz człowieku, bo jest jak trąba jerychońska. - nakrzyczała na mnie chuda, pomarszczona kobieta. 
-Już, już.  - Przewróciłem oczami i złapałem Rufusa za grzywę i pociągnąłem lekko. Nie opierał się. 
-Co ty sobie wyobrażasz kolego, co? Kazałem ci zostać. - zacząłem gadać do zwierzęcia przyciszonym głosem. Wiem, że rozumiał. Może nie wszystko, ale rozumiał. Spuścił łeb. Zaprowadziłem go pod najbliższe drzewo i wróciłem do grupy zamyślonych policjantów i detektywów. 

Clementine?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz