poniedziałek, 19 stycznia 2015

Od Victorii

Wschodziło słońce. Na dworze wciąż można było wyczuć powiew zimowego powietrza. Zapinałam właśnie bluzę i ubierałam rękawiczki. Po ulicy dopiero zaczynali kręcić się ludzie. Truchtem ruszyłam w stronę plaży. Zapowiada się piękny dzień, coś tak czuję. Przyspieszyłam, mój oddech również. Po jakimś czasie skręciłam w wąską uliczkę pomiędzy ceglanymi budynkami. Powoli były słyszalne dźwięki wzburzonego morza, fal rozbijających się o piasek. Wbiegłam pod górę, a moim oczom ukazała się błękitna, czysta woda, spienione fale, niespokojnie, ale łagodnie sunące po tafli morza. Uwielbiam to miejsce. O tej porze roku i dnia nie spotykam tu ludzi. Pokonywałam kolejne metry, ale już przy brzegu. Dzisiaj dalej, niż ostatnio. Tak w ogóle, to ciekawe gdzie się podziewa Carl? Powinien już tu dawno być. No, trudno. Pewnie zaraz przyleci. Tak też się stało. Cień, który rzucał szybując w powietrzu, był wspaniały, jak zawsze. Skrzydła, niby zwyczajne, ale zachwycające, kontury są przydymione na czarno, tak jak szpice na jego pysku. Wciąż biegnę, a smok zniża nieco lot. Jeszcze pół godziny, które mimo wszystko zleciały nie wiadomo kiedy. Skręciłam w dróżkę prowadzącą do lasu. Carl musiał wylądować i resztę drogi przebyć na swoich potężnych łapach. Mój oddech staje się cięższy i szybszy. Szelest w krzakach. Odwracam się. Carl zrobił przysiad i patrzy się w stronę gęstych krzaków i rozłożystych drzew. Jego oczy, koloru cyjanu zrobiły się jeszcze intensywniejsze, jak zawsze kiedy jest coś nie tak.
-Carl...- wysapałam i powoli ruszyłam w jego stronę po wydeptanej ścieżce. Jednak nie dotarłam do smoka. Jednym, wielkim susem rzucił się do przodu, nawet nie wiem na co. Zniknął w bujnych zaroślach jednych z tych dziwnych roślin. Szamotał się z czymś, z tego co słyszałam. Po chwili zobaczyłam płomienie, również w kolorze cyjanu. Puściłam się biegiem w tamtą stronę, odgarniając na bok gałęzie i krzycząc imię smoka.

Caroline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz